[ Pobierz całość w formacie PDF ]

razie zamachu na działo, nie przenikała do jego świadomości, wydawała się sprawą drugorzędną,
błahą... Najważniejsze to zmyć plamę z imienia. Naprawić zło... Potem małe rodzeństwo będzie
mogło żyć swobodnie. Matka... Odsunął szybko myśl o matce. Wywołany wyobraznią widok jej
dobrej, zmęczonej twarzy rozrzewniał, odbierał potrzebną stanowczość. Zacięty mściciel gotów byłby
ustąpić
142
miejsca dziecku, po prostu dziecku... Więc lepiej nie myśleć teraz o matce...
Zniszczyć bombardy... Ale jak? Mario nie darmo był synem puszkarza, zwanego  panem ognia" przez
pogan. Znał naturę prochu i właściwości jego niszczącej potęgi. Wiedział, że olbrzyma z brązu można
stosunkowo łatwo uszkodzić i że uszkodzenie takie bywa nie do naprawienia. Proste zatkanie wylotu
lufy może wywołać wybuch i zniszczenie działa. Lecz jak to wykonać niepostrzeżenie, tym bardziej że
bombard jest osiem?...
Osiem potworów do zabicia, osiem paszcz, które trzeba zmusić do milczenia, osiem zamachów, na
które wystarczyć musi jedno życie...
Było nad czym myśleć. Czas mijał. %7łołnierz przyniósł do namiotu jedzenie na dużej tacy, przykrytej
płótnem. Ryż z baraniną i placki. Przywołano Maria. Wszedł i jadł razem z ojcem. Nie rozmawiali
wcale. Orbano sięgał ręką do misy, nie patrząc, co bierze. Wzroku nie odrywał od swoich papierów.
Mario jedząc przyglądał mu się ukradkiem.
 Jedz, jedz  rzekł nagle ojciec ze zwykłym roztargnieniem  nim odejdziesz, chcę z tobą
pomówić... Dam ci parę poleceń dla matki...
Mario otworzył usta, by rzec: Ojcze, pomówmy teraz... Jeszcze raz... Błagam... Posłuchaj...  lecz
Orbano utkwił ponownie wzrok w swych planach z wyrazem tak doskonałej nieobecności, że chłopiec
poczuł bezowocność wszelkiej próby. Zjadł i wyszedł bez słowa z namiotu. Tuż za wejściem zawahał
się, zatrzymał i zawrócił. Nachylił się nad siedzącym i pocałował go cicho w ramię.
Orbano odwrócił się zdziwiony.
 Tak, tak, przyjdz, nim odejdziesz...  mruknął. Mario wyszedł, tym razem na dobre. Uderzył
go w piersi grzmot głuchy, potężny. Ziemia zadrżała od wstrząsu. We wschodniej części obozu
wykwitł dym, rozsnuł się niskim, białym obłokiem. To bombardy odzywały się po zwykłej
dwugodzinnej przerwie. Za chwilę dadzą ognia następne baterie. Wokół sto-
143
jącego bezczynnie chłopca obsługa działa uwijała się już szybko, sprawnie, lejąc w gardziel bombardy
oliwę, ładując proch. Działo było wycelowane po każdym strzale przez samego Orbana, więc nie
troszczyli się już o kierunek ani patrzyli, co się dzieje przed baterią.
 Gdybym zdołał teraz wepchnąć w wylot jakąś zaporę, na przykład woreczek z piaskiem  rozmyślał
naiwnie Mario podchodząc bliżej.  Gdybym zdołał..."
Giuseppe Orbano wsparł głowę oburącz. Stał się cały jednym skupieniem. Przyszła nań chwila, o
której mówił synowi, że zda mu się, iż ktoś niewidzialny stoi za plecami i podpowiada słowa
rozwiązania. Aż drżał od tej świadomości. Czerniejące przed nim szeregi cyfr zdawały się trzepotać,
ożywać, nabierać tajemnego, tak gorąco poszukiwanego sensu. W rysunkach objawiały się nagle,
widomie, niezbicie błędy i celowe poprawki... Jeszcze parę minut, a wytężona myśl uchwyci to, za
czym goni... Jeszcze moment...
Raptowny, niesamowity wrzask buchnął tuż pod ścianą namiotu. Szamotanie, gardłowe krzyki, czyjś
jęk żałosny, przeszywający tupot nóg, przekleństwa... Myśl pierzchła. Jasne przed chwilą widzenie
zmąciło się, znikło. Orbano poderwał się z miejsca rozżalony, wściekły na niewiadomych sprawców
zamieszania.
 Ja im pokażę bójki tutaj pod namiotem I  syknął.  Pod kije. Niech ich wychłoszczą...
Z pasją odchylił zasłonę namiotu. Gromada rozprawiających żywo żołnierzy stała skupiona nad czymś
czy nad kimś... Ktoś leżał na trawie. Wokoło krew... Dużo krwi... Orbano spojrzał i oprzytomniał.
 Mój syn!  krzyknął przerazliwym głosem, rzucając się ku leżącemu.  Co się stało? Kto go
ranił?!
Chmurny, posępny aga wysunął się naprzód. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •