[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nieładne róże. Gdy jednak pomyślał, że kwiaty owinięte w papier będzie musiał
nieść przez miasto, że z pakietem nif pozostawiającym żadnej wątpliwości zjawi
się u tamtych drzwi, ponie chał swego zamiaru i nie zatrzymując się poszedł
dalej.
Myślał o niej. Ale nie mógł jej sobie wyobrazić, nie mógł je doznać tym
targnięciem wzruszenia, które jest jakby czymś wiece niż widzenie.
Pamiętał, jak - żegnając ją - cierpiał. Gdy tą ulicą odchodził od niej ostatni
raz, wlókł za sobą to cierpienie, jak przedmiot dotykalny, jak kawał czegoś
ciężkiego nie do udzwignięcia. Dzisiaj, po tylu miesiącach, gdy towarzyszyła mu
myśl, że ją za chwilę zobaczy, jego radość nie miała tej mocy. Była wstydliwa,
pełna niejasnej obawy.
1'Powiedzieli mu, że jest w ogrodzie. Tam więc poszedł jej szukać w migocącym
gorącu, zapachu i zieloności.
Zobaczył ją na końcu uliczki wysadzanej krzakami agrestu. I ona zobaczyła go od
razu. Ale nie krzyknęła na jego widok i nie przybiegła, tylko szła stamtąd ku
niemu jakoś powoli i niezręcznie, uśmiechając się i robiąc ręką przez powietrze
konwencjonalny gest powitania.
Tak więc widzieli się przez chwilę z oddalenia, idąc ku sobie w jasnym,
obiektywnym świetle dnia. Jakby rozdłużył się czas na tę chwilę, by pomieściła w
sobie całe jego rozczarowanie. Zenon szedł coraz wolniej, wreszcie zatrzymał się
na ścieżce czekając. Wydała mu się zbyt wyrazna, cała zrobiona z ciała,
zamknięta w swoich wymiarach, ciasno obwiedziona jasnym powietrzem. Zupełnie
inna niż ta, o której myślał.
Uczuł z goryczą, że to ona jest chłodna, że w niej nic nie ma. %7łe to ona jest
winna.
- Nie cieszysz się wcale? - zapytał, gdy była blisko. Zdziwiła się, ale
odpowiedziała ze śmiechem.
- Nic a nic.
Wziął obie jej ręce, ścisnął je gniewnie i trzymał tak chwilę, by się opanować,
by nie zawrócić z miejsca i nie odejść. Schylił się i zaczął całować te palce
zbyt cienkie i zbyt wypukłe paznokcie. Byle jeszcze nie mówić nic, nie tak od
razu patrzeć sobie w oczy. Ale sam gest pokory, samo przytulenie twarzy do rąk
ciepłych, żywych i człowieczych obudziło w nim tkliwość i skruchę. - To ty -
powiedział - Eiżuniu. - I dotknął lekko oburącz jej ramion, które były chłodne,
i szyi, która była gorąca. Przejęła go szczęściem myśl, że jest żywa, że jest
cielesna i rzeczywista. - To ja - odpowiedziała zaraz i przygarnęła się do niego
radośnie.
Myślał o niej tak, jakby miała oczy ciemne i matowe. Teraz w słońcu zobaczył, że
są jasne. Miały kolor na przemian przezroczys-tobrązowy albo zielony i były
pełne światła dziennego.
- Słuchaj, Zenonie, Zenonie.
- Co? Mów.
- Nie można już być osobno. Czy pamiętasz, jak długośmy się nie widzieli?
Pamiętał dokładnie. Nieraz obliczał sobie ten czas. Szli powoli w stronę domu,
pod niskimi gałęziami wiśni i jabłoni. Zza parkanu
93
dochodziły bliskie głosy ludzkie. Brzeg małego tarasu obwiedziony b) pasem
pomarańczowym nasturcji.
Gdy ze słońca weszli w cień domu, powiedziała:
- Jak odchodziłeś ostatni raz, było zimno i mokro, padał deszc2 I była noc, było
po dwunastej. Odchodziłeś prędko, było zupełni pusto na ulicy. Obejrzałeś się
dopiero na zakręcie. Patrzyłeś w t stronę, ale nie widziałeś, że stoję w oknie.
- Nie widziałem - powtórzył. - Okno było ciemne. Dlaczego Zgasiłaś światło? Nie
chciałaś, żebym cię widział?
- Nie wiem - nie chciałam.
- Widzisz, że to ty. %7łe to jest twoja wina. To ty nie jesteś dobra. Na tarasie
stał wielki pusty fotel pani Kolichowskiej, z podnóżkien
i pledem. Elżbieta schyliła się, by podnieść zapomniane na ziem
rogowe okulary.
- To nie jest smutek, tylko przerażenie - powiedziała niskim swyn głosem. -
Strach przed cierpieniem, jak przed czymś nienormalnym Pomyślałam to pierwszy
raz jeszcze przed twoim odejściem, kiedy tal tnchę wysunąłeś rękę, bo chciałeś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •