[ Pobierz całość w formacie PDF ]

może naglić do roboty, nie do pisania.
Z tą odprawą wyszedł Płaza i jak się nieochybnie spodziewał, ledwie bramę
pominął, a w ulicy zwrócił się ku dworowi księdza Szyszkowskiego, biskupa
warmińskiego, gdy Parfen go powitał.
- Sława Bohu!
Spojrzeli sobie w oczy.
- No, kiedy w drogę?
- zapytał Kozak uśmiechając się.
- Listy macie?
- Jeszcze nie, ale jutro mi je wręczyć mają - odezwał się Płaza - i naglą,
ażebym pośpieszał z nimi.
Parfen głową poruszył.
- Koń wasz silny, zdrów i wypoczęty - odezwał się - wyście także mieli czas się
w pierzynach wylegać, tylko zle, że zima idzie i obiecuje się sroga.
Czy mrozy ścisną, to na konnego bieda, aby nóg nie poodmrażał, czy roztopy
przyjdą, ślizgawica lub grzęzawica.
No, podróż będzie nie do zazdrości.
Parfen pomyślał.
- Ja bym na waszym miejscu - rzekł - prosto do Kijowa jechał.
Tam do naszej gospody do Nikity się zgłosił, może dalej nie będzie potrzeba.
Płaza głową potrząsnął.
- Ja muszę w Siczy być - rzekł - bo nie jednego głowa rozstrzygać będzie, ale
starszyzna cała radzić musi.
Kozak, nic już nie mówiąc na to, rękami liczenie pieniędzy pokazał. - A
hroszy?
- zapytał.
- Tylem tylko o nich słyszał, że mi na drogę coś dać myślą.
Ręką rzucił, a Parfen się skrzywił.
- Co potem?
- zamruczał.
- Ale u nich w skarbie jak w wyłowionym stawie ani płotki pono nie ma.
Czekają na młodą królowę, aby im francuskich pieniędzy przywiozła.
Kiedyż ona przyjedzie?
- dodał.
- Na żółwiu ją wiozą!
Król chory i nie o weselu mu pono myśleć, a tu żonkę gwałtem dają...
Sam ci jej chciał, a kto się teraz z nią będzie pieścił...
Wtem Parfen nagle urwał, głową skłonił i szybko uszedł na stronę, a Płaza,
widząc się sam, na zamek zawrócił.
Bietkę zastał w kożuszku zimowym, z chustą na główce, gotową do wyjścia.
- Szłam do was - rzekła smutnie - jestem niespokojna.
Nie miałam jeszcze czasu się do was przywiązać, a już czuję, że tęsknić będę.
Zawsze opieka męska siłę jakąś daje.
Jam się bez niej obchodzić nawykła była, a teraz...
Szli więc razem na róg Piwnej ulicy, gdzie nikogo nie zastali, bo Bielecka po
kumoszkach i po sklepach biegała, a szafarz biedował ze spiżarnią pańską, w
której zawsze czegoś brakło.
Najwięcej zaś pieniędzy.
- Z tą nową królową - poczęła Bietka - już naprawdę nie wiem, co oni myślą.
Chcieli z początku jej przybycie przyśpieszyć, król na gwałt już do Gdańska się
wybierał, nagle teraz po tych listach, których treści nikt nie wie, ostygło
wszystko.
Królowę chcą powoli wiezć i dać jej spoczywać.
Sami nie wiedzą, kogo jej za marszałka wyznaczą.
Nikt się nie napiera...
Widzę po twarzy panny Amandy, że poweselała i coś sobie lepszego tuszy niż
przedtem.
Król się jej już chciał pozbyć ze dworu, za ubogie książątko wydając; teraz ona
się krzywi i za mąż nie chce niby...
Tak bardzo królewicza kocha, tak się gotowa cała dla niego poświęcić...
Bietka rozśmiała się.
- Tej biednej królowej przyszłej - mówiła dalej - coś się stało pewnie
niepomyślnego.
Ktoś jej tu stołka przystawił, nim jeszcze przybyła.
Król, słyszę, na wizerunek jej, który ustawicznie chciał mieć przed oczyma, ani
patrzy, nie mówi o niej wcale, a Pac znowu krząta się, aby go rozerwać, a nasza
terazniejsza królowa spodziewa odzyskać...
A, ta Niemkini!
- mówiła dalej Bietka.
- Jakie to przewrotne, jak dumne!
Wiemy przecież przez stare sługi nieboszczki, z którą tu Amanda przybyła, że z
prostych ludzi pochodzi, a dzieckiem ją dla piękności wzięto za towarzyszkę do
cesarzównej.
Teraz się tak nosi, jak by sama arcyksiężną była.
Kto wie, o czym marzyła i marzy?
Był czas, że król bez niej wytrwać nie mógł, teraz ostygł bardzo...
Już mu czegoś świeżego potrzeba i jak u nich wszystko cudzoziemskie
najsmaczniejsze, tak i na faworytkę muszą z zagranicy chyba sprowadzać.
Z naszych dziewcząt podstawki tylko, gdy już nic innego nie ma...
Złośliwie tak i swobodnie paplała Bietka, ale czuć było, że gorzko jej
przychodziło teraz ojca pozbyć, samej zostać i czekać na nową królowę, na którą
rachowała zawczasu.
- Długo wy możecie pozostać w tej podróży?
- spytała w końcu ojca.
- Rad bym i ja to wiedział - odezwał się Płaza wzdychając.
- Mówiłem ci, że mam tam trochę jeszcze grosza przychowanego, ale to nie tak
jak u nas, co się do klasztoru albo kościoła powierzy...
Musiałem zakopać w ziemię, bo ta jedna nie zdradzi.
Teraz trzeba tak dobyć, aby nikt nie podpatrzył, bo dla pieniędzy zabić mogą,
trzeba zabrać z sobą i aż tu doprowadzić!
Bietka się za głowę pochwyciła.
- Aż mi strach myśleć!
- zawołała.
- Ale gdyby się wam najszczęśliwiej powiodło, ile na to czasu trzeba?
Zadumał się, licząc, Płaza.
Ano podróż nie dawała się obliczyć.
Dosyć było kaprysu końskiego, aby ją przeciągnąć.
Wprawdzie ten brzydki i niepozorny szkapa, na którym się tu dostał, żelaznym
był, ale i żelazo się kruszy.
Płaza odpowiedzieć nie umiał.
- Toć pewna - rzekł po długim dumaniu - że ja i godziny nie zaśpię.
Na tę poufną rozmowę wpadła powracająca z miasta Bielecka, cała jeszcze
rozgorączkowana czynnie spędzonym porankiem.
- Cóż ty z zamku przynosisz?
- zagadnęła Bietkę.
- Ja z próżnymi rękami przychodzę - odpowiedziało dziewczę.
- Król chory...
i po wszystkim.
- Gdybym ja była na miejscu waszym - z wyrzutem poczęła pani Aukaszowa - już
bym tej tajemnicy dobyła pewnie, bo mi tego nikt nie wmówi, żeby jej król nie
miał zwierzyć nikomu prócz Kazanowskiego i Pstrokońskiego.
Młody Pac, który dla was, moja panno, dałby się obwiesić, wie na pewno albo się
domyśla.
Dosyć by jednego całusa, aby dobyć z niego...
Płaza się wzdrygnął.
- Ależ pani moja - rzekł - wiecie, jak to idzie, od całusa się poczyna...
-" I co dalej?
- przerwała rezolutna mieszczka.
- Niekoniecznie za tym idzie, aby się więcej nad całus dawać miało...
A rozum od czego?
Bietka pokręcała głową.
- Całusa - rzekła z minką poważną - cała sztuka zawsze niby przyrzekać, a nigdy
go nie dać, ale z Pacem...
Któż go wie?
Wczoraj był jak wosk miękki, a dziś już u panny Amandy w usługach, bo wiatr
powiał inny...
- Co?
- zawołała Bielecka.
- Król by do niej miał powrócić?
Bietka dała znak potakujący.
- Na jak długo, nie wiem, ale od tych listów znowu do niej przystał.
Kazał się z krzesłem nieść do niej wieczorem i pozostał tam na wieczerzę, gdy
już Zygmuś dawno spał, choć to się zowie, że król tam synaczka odwiedza...
Ale tak on go kocha jak Amandę, jak nieboszczkę królowę i wszystkich!
Nie wiem, czy kogo miłował kiedy...
Fantazje ma tylko.
Królowej Cecylii gorzkie było życie z nim, opłakała je nieraz...
Pokochał ją dopiero, gdy utracił, a gdy ją miał, mało co szanował.
Naówczas już panna Amanda chciała Urszulę Meyerin udawać, ale głowa nie po
temu.
Piękna jest, to prawda, ale i ten wdzięk już przekwita.
Teraz ona książątka nie chce i droży się, a potem jej i chłop nie zechce.
Dosyć, aby królowa z sobą piękną jaką Francuzicę przywiozła, pójdzie panna
Amanda w kątek...
- Ależ królowa sama - dorzucił Płaza - piękną jest i potrafi sobie pewnie
starszego daleko małżonka serce pozyskać.
Dziewczę nad swój wiek rześko przerwało ojcu: - Zapominacie, że żoną jego
będzie! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •