[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ścieżką aż na szczyty wzgórz. Była zmęczona, ale jej
umysł pracował na najwyższych obrotach. Zastanawiała
się, czy w tym, co mówił Matt, nie kryje się ziarno
prawdy. Czy też to ona ma rację, lękając się, że
powtórzy los swojej matki?
Upał i zmęczenie wysiłkiem fizycznym w końcu dały
o sobie znać i Polly przystanęła w miejscu, które znała
z poprzednich spacerów. Podczas drugiej wojny świato
wej były tam nigdy nie używane pozycje dział, po
których pozostały resztki umocnień betonowych.
Usiadła pod pokruszonym, rozpadającym się murem
i ukryła twarz w dłoniach. Przestała szukać wyjścia
z labiryntu emocjonalnego, w jaki się zapędziła; po
trzebowała pomocy, a Matt był jedyną osobą, od której
mogła ją otrzymać. Powinni sobie nawzajem pomóc.
Nie może zmusić Matta do podjęcia ryzyka emocjonal
nego, skoro do tego nie dojrzał, ale może mu to ułatwić.
Jeżeli go naprawdę kocha, powinna to zrobić. Natural
nie, że go kocha.
Wcale nie chciała zasnąć na posłaniu z traw, które
wybujały między murami. Ulga, jaką odczuła, uświado
miwszy sobie swoją wielką miłość do Matta, i nadzieja,
że postanowienie, które podjęła, może mieć dobroczyn
ny wpływ na ich związek, a także zmęczenie i upał
sprawiły, że zasnęła.
Obudził ją dotkliwy chłód, który przejął ją do szpiku
kości. A może odgłos grzmotu. Z trudem wstała. Jak
długo mogła spać? I jak to możliwe, żeby pogoda
zmieniła się tak raptownie? Na niebie przewalały się
czarne chmury i gdy wychyliła się zza osłony muru,
smagnÄ…Å‚ jÄ… lodowaty wiatr. Wielkie krople zimnego
deszczu siekły jej gołe nogi i ręce.
Znieruchomiała. Od domu dzieli ją przynajmniej pół
godziny szybkiego marszu - a była tak przemarznięta,
że nie mogła opanować szczękania zębami. Jeżeli
przycupnie pod murem, będzie chociaż trochę osłonięta
przed burzą. Trudno jej było zebrać myśli - czy to
pierwszy symptom hipotermii?
- Na razie nie będziemy wzywać policji. - Matt
włożył płaszcz nieprzemakalny, zwinął bluzę polarową
Polly i wziął telefon komórkowy. - Pojadę samochodem
do końca drogi. Tam zaczyna się ścieżka, którą Polly
nieraz chodziła. - Skierował się do drzwi. - Gdybym się
nie odezwał w ciągu dwudziestu minut, wezwij na
pomoc policjÄ™.
- Dobrze. - Karen wciąż dygotała, mimo że narzuci
Å‚a koc na ramiona. - Nie martw siÄ™ o Sama, zaopiekujÄ™
siÄ™ nim.
- Wiem. Dziękuję, Karen.
- Znajdz Polly. - Karen zagryzła wargi. -1 dopilnuj,
żeby nic złego się jej nie stało.
- Dopilnuję - odpowiedział poważnym tonem.
Jazda do końca drogi trwała tylko minutę. Matt
zaczął iść ścieżką w deszczu. Usiłował nie wyob
rażać sobie Polly rannej, leżącej gdzieś wyżej na
wzgórzu. Próbował nie myśleć, że będzie jej szukać
ratunkowa ekipa policyjna, a on będzie bezczynnie
siedział i czekał na fatalną wiadomość. Musi sam
znalezć Polly.
Niewiele brakowało, a wyminąłby ją i poszedł
dalej. Pozostałości betonowych umocnień znajdowały
się trochę w bok od traktu. Gdyby nie to, że powinien
już zadzwonić do Karen i poprosić o pomoc, nie
zboczyłby ze ścieżki, jednakże wiedział, że mury
zapewnią lepszy odbiór jego telefonowi. Przedarł się
przez kępy trawy i na mokrej klawiaturze wystukał
swój numer domowy.
- Karen?
- Matt! Znalazłeś Polly? - Głos Karen zachrypł
i osłabł. - Czy mnie słyszysz?
- SÅ‚yszÄ™ ciÄ™.
- Co siÄ™ dzieje?
- Poczekaj chwilę. - Matt opuścił telefon i przyku
cnął pod murem, oszołomiony swoim odkryciem. -
Dzięki Bogu - wyszeptał. - Dzięki Bogu, że cię zna
lazłem.
Polly podniosła wzrok. W ciemnych oczach, które się
w nią wpatrywały, dostrzegła lustrzane odbicie własnej
ogromnej ulgi. I jeszcze coś. Czyżby jej się przywidzia
ło? Oczy Matta były prawie czarne i w ich głębi
dostrzegła miłość tak wielką, jaka przepełniała także ją.
Tak namacalną jak burza, która szalała wokół.
Matt wyciągnął rękę i delikatnie dotknął jej twa
rzy, jakby chciał sam siebie przekonać, że ona napraw
dÄ™ tu jest.
- Czy coś ci się stało? - zapytał.
Potrząsnęła głową. Nie mogła wydobyć z siebie sło
wa. Nawet nie mogła się uśmiechnąć. Zahipnotyzował
ją wyraz twarzy Matta. To nie deszcz zmoczył mu po
liczki, tylko Å‚zy.
- Zrozumiałem, jak bardzo cię kocham, Polly. I ba
[ Pobierz całość w formacie PDF ]