[ Pobierz całość w formacie PDF ]

I nagle wydało mu się, że i on, i koty gwałtownie lecą w dół. O Boże, gdzież on tak
pędzi?
Znowu zagwizdał rozpaczliwie, wyrywając się nieprzytomnie ze zwałów sierści i ko-
piąc nogami na wszystkie strony.
- Czego ty, u licha, wyprawiasz takie brewerie? Uważaj, co robisz! Czapkę zrzuciłeś mi
z głowy!
Jakiś mile znajomy głos zabrzmiał w uszach Michasia.
Powolutku, ostrożnie otworzył jedno oko i przekonał się, że opada w dół, dotykając
wierzchołka kasztana.
W chwilę potem poczuł pod nogami rośną trawę, na której stał dozorca z taką miną,
jakby ujrzał zjawę.
- Co to? Co to takiego? Co to wszystko ma znaczyć? Gdzieżeście wy oboje byli, u
jasnego licha?
Wy o b o j e! To słowo zabrzmiało w uszach Michasia jak anielski chór. Czuł teraz, że
trzyma go w objęciach tylko jeden kot, a nie cała ich sfora. Czy była to Królowa? A może
księżniczka Hiacynta?
Michaś przeniósł wzrok z dozorcy na futrzane ramię, które go otaczało. Ku jego wie-
lkiemu zdumieniu kończyło się ono nie łapą o ostrych pazurach, ale po prostu ręką. A na tym
ręku była nowiutka rękawiczka, czarna, a nie pręgowana. Zwrócił głowę pytająco w stronę
łaskoczącej go mięciutkiej sierści i policzek jego musnął kościany guzik. Przecież znał skądś
ten guzik! Ach, czyżby to było możliwe? Czy to znaczyło, że...
Jego spojrzenie pobiegło wyżej guzika i spoczęło na futrzanym kołnierzu. A ponad
kołnierzem był krąg słomki ozdobiony czerwonym tulipanem.
Michaś westchnął z ulgą. Przecież koty, pomyślał z radością, nie noszą kapeluszy z
tulipanami ani skórkowych rękawiczek na łapkach.
- To ty! - szepnął uszczęśliwiony, tuląc twarz do miękkiego króliczego futerka. - Ojej,
Mary! %7łebyś wiedziała! Byłem wysoko, na gwiezdzie... - mówił, jąkając się - i wszystkie koty
prychały na mnie... i myślałem, że nie trafię do domu... i zagwizdałem w gwizdawkę, i...
Ale urwał nagle, gdyż oblicze Mary Poppins pod rondem słomkowego kapelusza było
chłodne i wyniosłe.
- No i jestem z powrotem  dodał zgaszony.
Mary nie odezwała się słowem. Skinęła mu głową w jakiś dziwny sposób, jak gdyby go
widziała po raz pierwszy w życiu. Po czym w milczeniu wyciągnęła dłoń.
Michaś ze skruchą zwiesił głowę i oddał jej gwizdawkę.
- Teraz już wiem, skąd ten cały bałagan - powiedział dozorca ze złością. - Ale ostrze-
gam, że to już ostatni raz. Jeżeli ktoś ośmieli się jeszcze kiedykolwiek zagwizdać - dziękuję
za służbę i odchodzę.
- Obiecanki cacanki - odcięła się Mary wkładając gwizdawkę do kieszeni.
Dozorca był w rozpaczy.
- Jeszcze raz powtarzam: ma panienka znać przepisy, i basta! Zmieci trzeba wrzucać do
kosza. A na drzewa w parku wchodzić nie wolno.
- Sam się pan połóż do kosza - rzekła Mary. - A na żadne drzewa nigdy w moim życiu
nie wchodziłam!
- No to proszę mi powiedzieć, skąd się tu panienka wzięła, co? Spadła panienka z nieba
i strąciła mi czapkę?
- Pytać może pan, ile pan chce, ale ja nie mam obowiązku odpowiadać na pańskie
pytania.
- Spacerowała panienka po Mlecznej Drodze, tak? - powiedział dozorca z ironią.
- A właśnie, że tak! - odparła Mary z uśmieszkiem tryumfu na ustach.
- Także coś! Niech się panience nie zdaje, że ja, człowiek stateczny, uwierzę w takie
brednie.
I w tej samej chwili poczuł niejasno, że ona naprawdę zjawiła się nie wiadomo skąd.
- Nic mi się nie zdaje - odpaliła. - I niech pan zechce mnie przepuścić.
Wciąż trzymając Michasia pod pachą i mocno przyciskając go do siebie, odsunęła na
bok dozorcę i pomaszerowała w kierunku bramy.
Za nimi rozległ się krzyk dozorcy, który wściekle wygrażał w ich stronę laską.
- Panienka nie stosuje się do regulaminu i zakłóca spokój! I nawet, do licha, nie prze-
prosi człowieka!
- Nie przeproszę! - zawołała Mary Poppins w odpowiedzi, oddalając się szybkim kro-
kiem.
Wobec tylu popełnionych wykroczeń dozorcy jakby odjęło mowę. Schylił się i podjął
czapkę leżącą na mokrej od deszczu trawie. Spojrzenie jego padło na jakiś ciemny, dziwny
przedmiot, na którym odcinały się bielą wymalowane czaszka i piszczele.
- Kiedy oni nareszcie nauczą się, żeby śmieci wrzucać do kosza?...
A ponieważ był strasznie oburzony i przejęty, wrzucił przez pomyłkę swoją czapkę do
kosza na śmieci i poszedł do domu w pirackim kapeluszu na głowie.
Gdy Michaś z Mary zbliżali się do domu pod Numerem Siedemnastym, Michaś
przyjrzał mu się bacznie.
Nietrudno było zobaczyć - mgła bowiem już się rozwiała - że nigdzie w pobliżu nie
rosła pokrzywa, ani tarnina, ani łopuch. To znaczyło, że koty nie miały racji.
Przedpokój wydał się Michasiowi, jak nigdy jeszcze dotąd, miły i przytulny, a schody, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •