[ Pobierz całość w formacie PDF ]

lekkich, przelotnych z każdą chwilą stawały się coraz bardziej zaangażowane i namiętne.
Zanim zdążył się zorientować, co robi, rozsunął zamek jej sukienki.
- Zaskakujesz mnie - wyznała z lekkim uśmiechem, odsunąwszy się na krok.
- To dobrze - odparł, przyciągając ją z powrotem.
- Wiesz, większość kobiet lubi być uwodzona - podpowiedziała.
Widział rozbawienie w jej spojrzeniu, ale jednocześnie czuł przez cienki materiał
koszuli mocne bicie jej serca.
- Ale Kirby Fairchild jest inna niż większość kobiet - zauważył. Jeśli chciała zwolnić
tempo, był gotów to dla niej zrobić, bez względu na to, ile go to będzie kosztowało. - Uznaj to
za jeden z niewielu u mnie przejawów spontanicznego zachowania - zaproponował, zsuwając
sukienkę z jej ramion. - Nie chciałbym cię zanudzać standardowymi chwytami.
Nie była w stanie mu się oprzeć, oczarował ją tym uśmiechem i niewymuszonym
poczuciem humoru. Powoli odwzajemniła jego uśmiech, a następnie zsunęła sukienkę jeszcze
bardziej, tak że w końcu opadła lekko na podłogę. Gdy już zdecydowała się porzucić wszelkie
opory, nie znała ograniczeń, dawała i brała rozkosz, słodko i ochoczo odpowiadając na jego
pieszczoty.
Poza namiętnością, poza pasją w ich pocałunkach była niespodziewana tkliwość, która
narodziła się w wyniku zwierzeń, w jakie obfitował ten wieczór. Adam chciał obdarować
Kirby czułością, aby zadośćuczynić jej brak szczerości ze swej strony, ona zaś
odwzajemniała, choć nie znała jego prawdziwych intencji.
Powietrze niemalże iskrzyło od napięcia, jakie rosło między nimi z każdą chwilą,
pragnienie wypełniało ich, wołając o spełnienie. Ich serca biły głośno i rytmicznie,
wystukując wspólny coraz bardziej energiczny, oszalały rytm. Widzieli tylko siebie, czuli
tylko zapach swych ciał, słyszeli tylko swe oddechy, świat przestał dla nich istnieć.
Gdy w końcu zapadła cisza, gdy leżeli wtuleni w siebie, wciąż rozpaleni ogniem, który
ich pochłonął, Adam zastanawiał się, jak miał po tym wszystkim kontynuować zadanie, z
którym przyjechał. Czy mógł jednocześnie ochraniać ją, troszczyć się o nią i składać
codzienne meldunki, do których był zobowiązany? Powinien był zachować dystans, ale nie
był w stanie zapanować nad uczuciem, jakie zrodziło się w jego sercu. Czy mógł teraz od
nowa ten dystans zbudować? Czy nie ryzykował w ten sposób, że zrani ją nieodwracalnie?
Gdy zaczął się podnosić, przytuliła się do niego jeszcze mocniej.
- Zostań, proszę - wyszeptała, spoglądając mu prosto w oczy. - Zostań ze mną do rana.
Nie chcę, żeby się to skończyło.
Obudziły ją promienie słońca, padające na łóżko przez znajdujące się nad nim okno.
Zakryła twarz poduszką, ale długo tak nie wytrzymała, więc zrezygnowana otworzyła oczy.
Postanowiła poleżeć jeszcze trochę w łóżku, aby dać sobie czas na przemyślenie tego, co się
stało poprzedniego wieczoru.
Nie słyszała jak wychodził. Nie spodziewała się, że faktycznie zostanie z nią do rana i
była mu nawet wdzięczna, że mogła obudzić się samotnie.
Nie mogła uwierzyć, że tak się otworzyła przed człowiekiem, którego w gruncie
rzeczy znała dość słabo. Co sprawiło, że z taką szczerością odpowiadała na jego pytania, nie
starając się nawet szukać żadnych wykrętów?
Dała mu więcej niż kiedykolwiek jakiemukolwiek mężczyznie. Było to coś więcej niż
fizyczna bliskość, kilka godzin rozkoszy, które można szybko wymazać z pamięci. Podzieliła
się z nim tym, co dla niej najcenniejsze, nie mogła teraz się z tego wycofać, bez względu na
to, jak bardzo by obydwoje tego chcieli. Zresztą sama nie była przekonana, czy tak naprawdę
pragnęłaby cofnąć czas, nie było dla niej bowiem powrotu, oddała mu cząstkę siebie, z
nadzieją, że dar ten zostanie przyjęty z należytym szacunkiem. Teraz zaś pozostawało czekać
na rozwój sytuacji. Z westchnieniem podniosła się, aby rozpocząć trudny dzień.
Tymczasem w pracowni Fairchilda Adam z ogromnym zainteresowaniem przyglądał
się pełnemu życia pejzażowi. Obok niego stał autor, nie Vincent Van Gogh, ale Philip
Fairchild, choć Adam gotów byłby przysiąc, że obraz jest oryginalny.
- Wspaniały - wyrwała mu się pochwała.
- Dziękuję ci, Adamie. - Fairchild uśmiechnął się z zadowoleniem. - Jestem z niego
bardzo zadowolony.
- Panie Fairchild...
- Philip - poprawił go. - Mów mi, proszę, po imieniu.
- Philipie - zaczął ponownie. - To jest oszustwo. Nie przeczę, że twoje motywy są
bardzo szlachetne, ale to nie zmienia postaci rzeczy.
- Jak najbardziej - zgodził się Fairchild, energicznie kiwając głową. - Oszustwo,
przekręt i kłamstwo w żywe oczy. - Rozłożył ręce. - Nie mam nic na swoją obronę.
Akurat, pomyślał z przekąsem Adam, przeczuwając, że zaraz usłyszy najbardziej
nieprzekonujące wytłumaczenie, z jakim się kiedykolwiek zetknął.
- Adamie, sprawiasz wrażenie uczciwego i rozsądnego człowieka. - Fairchild usiadł
powoli w fotelu, jak gdyby chciał wyglądać na słabego i starego. - Jednocześnie twoje prace
sugerują, że jesteś twórczy i otwarty.
- Tak? I? - wtrącił Adam, sięgając po kawę, przyniesioną przez Cardsa. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •