[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ruszyli schodami w górę. Gdzieś nad nimi rozległ się huk i aż tutaj dobiegła
stłumiona wrzawa.
Ojciec Jan położył rękę na ramieniu braciszka.
- Słyszysz? Nieprzyjaciel w mieście, a pewnie już i w klasztorze. Chciałbyś, żeby
jemu przypadł ten mozolnie zbierany grosz świętego Piotra? Te floreny, na których zda się
błyszczą krople potu ubogich darczyńców?
Chłopiec milczał.
Nad nimi trzasnęły wyważone drzwi i schody zadudniły pod ciężkimi krokami.
Knechci w półpancerzach i kolczugach zbryzganych krwią zbiegali w głąb piwnic
wymachując pochodniami i ciężkimi mieczami. Przewodzący im potężny chłop widząc przed
sobą starca i chłopca zatrzymał się ciężko dysząc.
- Złoto! Gdzie schowaliście złoto?!
Ojciec Jan rozłożył ręce.
- Ubodzy jesteśmy.
- ZnajdÄ™ i bez ciebie, mnichu! - wrzasnÄ…Å‚ knecht i pchnÄ…Å‚ mieczem. Jednym ciosem
przebił zakonnika i próbującego zasłonić go swym ciałem chłopca. Przeskoczył upadających i
popędził w głąb piwnic. Jego kompani pohukując biegli za nim depcząc po konających.
Starzec ostatkiem sił podniósł głowę i wtedy dostrzegł w świetle przewróconego
kaganka zaciągające się mgłą cierpienia i śmierci, ale wciąż jeszcze przytomne, spojrzenie
nowicjusza. Zmusił wargi do uśmiechu i szeptu:
- Dobrze, chłopcze. Dobrze. Pan nasz i Bóg nasz...
Poniżej tekstu Marka widniał dopisek cudzą ręką:
Tylko tak trzymaj, a reszta przyjdzie sama. Z.N.
- To musiał dopisać pan Nienacki, prawda? - spytał Andrzej.
Spojrzałem na kartkę.
- Nie znam charakteru pisma pana Nienackiego, ale nie sądzę, że to sam Marek
sporządził ów dopisek, aby podnieść w sobie literackiego ducha.
- To tylko taka wprawka literacka twego brata - Andrzej machnÄ…Å‚ kartkami przed
nosem Aukasza, który już podrywał się do bójki w obronie honoru zmarłego brata.
- Co ty możesz wiedzieć o literaturze, jak trzy minus to najwyższy stopień, jaki z
wypracowania dostałeś!
- Spoko, panowie, spoko - uchwyciłem ich za ręce. - Bić się możecie pózniej, choćby
po to, by przysporzyć radości Baziakowi, ale na razie pokażcie mi te kartki.
Najbardziej interesowała mnie ostatnia. Wyszedłem przed garaż i podniosłem ją ku
słońcu...
Delikatne nakłucia igły czy też szpilki układały się w napis:
Potrzebujesz - wez. Masz dużo - dołóż. I zostaw, aż przyjdzie inny. Z pierwszego patrz
na trzeci. Pamiętaj, coś ślubował.
Odczytałem go i zapanowała cisza.
Wreszcie odezwał się Aukasz:
- Zaklęcie dębów pisarza.
Andrzej wtrącił się:
- Nie bardzo je rozumiem.
Podrapałem się w brodę.
- Tyle zrozumiałem z tego zaklęcia, że istnieje miejsce bogate, skąd potrzebujący, ale
tylko on, może zaczerpnąć bogactwa. Człowiek bogaty, o ile tam trafi, jest zobowiązany do
znalezionego bogactwa dołożyć coś od siebie, aby pomnożone dobro czekało na
potrzebującego. Nie wiem, gdzie się znajduje to miejsce, ale wskazówką, gdzie go szukać,
jest zapewne wers: Z pierwszego patrz na trzeci . Być może chodzi tu o dęby pisarza.
- Nigdy tam nie trafimy - zmartwił się Aukasz.
- Na pewno będziemy próbowali - starałem się go pocieszyć. - Ostatecznie dużo nie
mamy, posiadamy więc pełne prawa zaczerpnąć ze skarbca Marka i pana Nienackiego.
Andrzej zaśmiał się.
- Baziak też uważa się za jednego z tych potrzebujących. Gdyby trafiła mu w łapy
kartka z tym tajemniczym zaklęciem czy zaleceniem, to głowę sobie daję uciąć, że
wykarczowałby pół lasu, żeby się tylko do bogactwa dokopać!
Pokręciłem głową.
- Z tym bogactwem u pana Nienackiego to też może być różnie. To był naprawdę
niezwykły człowiek. Może rozumiał bogactwo w sensie symbolicznym, jako na przykład
dobro lub mądrość?
- W takim razie musisz lecieć w te pędy pod dęby pisarza i się ubogacić, bo mądrości
raczej ci brakuje - przyciÄ…Å‚ Andrzejowi Aukasz.
- Niech się pan schowa - pociągnął mnie za rękę Andrzej. - Właśnie wyszedł na taras
Baziak i bacznie się rozgląda po okolicy. Zdziwiłby się bardzo widząc, jakiego to sublokatora
goszczę w naszym garażu.
Cofnąłem się do garażu.
- Dzięki ci, Andrzeju, za ostrzeżenie w porę. Ale, swoją drogą, co zwojujemy
ukrywając się w garażu i podsłuchując rozmowy opryszków? - zastanawiałem się na głos.
- Nawet wyścig O Złoty Floren przegraliśmy - powiedział smutnym głosem Aukasz.
ROZDZIAA DWUNASTY
WALKA DWÓCH DUCHÓW " SPOTKANIE ZE SPECEM "
UWIZIENIE I CHARAKTERYZACJA " W GOZCINIE U BAZIAKA "
ROZKAZ PANA ZERO " HOTEL POD ZAMKIEM " ZWIEDZANIE
ZAMKU " STYPEDIUM BAZIAKA
Nocą nie dawały mi spokojnie spać dwa duchy. Jednym z nich był anioł Paweł,
zapewne z któregoś z ważnych chórów niebiańskich, ubrany w białą szatę, której krój i fason
znamionowały rękę świetnego krawca. Drugi, diabeł Pawlucha, okopcony był i usmolony.
Nawet ogonek miał przypieczony na końcu, na który to koniec od czasu do czasu dmuchał z
wielką troską. Biały chciał, żebym zostawił chłopców w spokoju i nie narażał ich życia, a o
zamierzonym przestępstwie jeszcze raz powiadomił policję. Czarny - przeciwnie: widział w
strzelaninie z udziałem bezbronnych nastolatków pyszną zabawę. Mnie zaś zalecał tylko
działanie na dwie strony. Najlepiej ukrycie dla siebie skarbów, a wydanie w ręce policji
moich wspólników. Taka to diabla natura! Gdyby mógł, wsadziłby także mnie za kratki. Nie
dlatego, bym poniósł zasłużoną karę, a tylko dlatego, żeby zrobić mi na złość. Na razie jednak
walcząc z Pawłem o mą duszę, Pawlucha bił na alarm, że może włamanie powiedzie się
przestępcom i jeszcze jedna zbrodnia pozostanie bez kary.
Namieszały w mojej głowie duszki co niemiara i zasnąłem dopiero nad ranem. Byłem
zmęczony, ale przynajmniej wiedziałem, jak mam postąpić!
Rankiem, gdy chłopcy pojechali na trening, spakowałem manatki i wyjechałem z
garażu. Miałem zamiar ponownie dotrzeć do Komendy Wojewódzkiej Policji w Olsztynie i
przynaglić nadkomisarza Suświłło do energiczniejszego działania w sprawie Baziak kontra
zamek . Chłopcom zostawiłem kartkę następującej treści:
Z pozdrowieniami!
Walka z bandytami to nie zajęcie dla nastolatków i historyków sztuki. Doszedłszy do
takiego wniosku wycofuję się z akcji Floren i wam nakazuję zrobić to samo. Jeszcze dziś
będę na policji i spróbuję namówić ją, aby czujniej zajęła się Baziakiem. Sądzę, że mi się to
uda. Gdybym poniósł klęskę w gmachu organów ścigania, wtedy pomyślimy, co robić dalej.
BÄ…dzcie cierpliwi
Paweł
Liczyłem na to, ba, byłem przekonany, że jeśli jeszcze raz i to dokładnie zreferuję
nadkomisarzowi sprawę Baziaka, dni tego łotra będą policzone!
Wyjeżdżałem już z Zalewa, gdy zobaczyłem, że stojący obok toyoty corolli na
warszawskich numerach rejestracyjnych młody mężczyzna z bródką daje mi rozpaczliwe
znaki, aby się zatrzymał.
StanÄ…Å‚em.
Gość podbiegał i już z daleka krzyczał:
- Jak to miło spotkać warszawiaka!
(Zdradziły mnie numery rejestracyjne).
- Tu nikt nie chce udzielić najprostszej informacji! Uwzięli się na nas czy co?
Wysiadłem z Rosynanta.
- Czym mogę panu służyć? Też jestem tu obcy, ale może...
- Szukam ulicy Cichej numer 14 - brodaty spojrzał na kartkę trzymaną w ręku.
Nagła myśl przemknęła mi przez głowę: Masz przed sobą Piątkę, speca!
Gdzieś tam aniołek Pawełek załamywał ręce, a diabełek Pawlucha z radości
wymachiwał ogonkiem. Nieważne. Do dzieła, Pawle.
- Może zechce pan zerknąć tutaj. Mam plan miasteczka - uczyniłem zapraszający gest
ręką w stronę Rosynanta.
Rozejrzałem się wokół. Pusto!
Facet zareagował tak jak zareagowałoby dziewięciu na dziesięciu na jego miejscu:
zajrzał do Rosynanta...
Gdy się pochylał włączyłem przycisk z gazem paraliżującym. Padł, tak to się kiedyś
mówiło, jak kawka .
[ Pobierz całość w formacie PDF ]