[ Pobierz całość w formacie PDF ]

naszych!
 Strzelam na postrach  powiedziała.  I co pan teraz zrobi! Miał ich pan
złapać na gorącym uczynku.
W mgle zamajaczyły sylwetki chłopców i doktora.
 O, tam, tam uciekli, w dół. Z puszką  rozpaczał Wiewiórka. Obok mnie
Hilda zjeżdżała na butach po trawie. Biegliśmy w dół,
raz po raz przewracając się i koziołkując. Przecież to wszystko nie trwało
dłużej niż kilka minut, napastnicy nie mogli uciec daleko. Jeśli nie na zboczu,
to powinniśmy dogonić ich w kamieniołomie lub na szosie.
Zsuwałem się po trawie na złamanie karku, nieczuły na upadki i potłuczenia.
Słyszałem za sobą sapania chłopców, zachęcające okrzyki doktora,
naszczekiwanie Sebastiana.
Nareszcie znalazłem się na dole, obok stojących w kamieniołomie
samochodów. Wyskoczyłem na drogę, aby rozejrzeć się, czy gdzieś w pobliżu
nie zobaczę forda, bo przecież Fryderyk chyba przyjechał tu swoim wozem. W
chwilę pózniej zobaczyłem Zenobię. Przebiegła obok mnie i jak pantera rzuciła
się w przydrożne krzaki. Zakotłowało się tam, a po minucie Zenobia
wyciągnęła z krzaków pana Kuryłłę. Trzymała go za kołnierz marynarki jak
myśliwy trzyma za uszy upolowanego zająca.
Wyprowadziła go na środek drogi i potrząsając za kark, krzyczała:
 Gdzie jest Fryderyk? Gdzie jest Fryderyk?!
O, jakże żałosny widok przedstawiał nasz dumny prezes! Potrząsany przez
Zenobię, raptem jak dziecko zaczął pięściami wycierać oczy, rozmazując brud
na policzkach.
 To zbój, bandyta, gangster! Zostawił mnie i uciekł! Ja nie jestem niczemu
winien. Zostawił mnie tu i uciekł z moją puszką! Pewnie uciekł samochodem
do granicy niemieckiej  płaczliwie tłumaczył Zenobii.
Puściła nieszczęśnika, który zatoczył się i klapnął w wielką kałużę błota.
Powiedziałem z trudem tłumiąc śmiech:
 Pani Zenobio, dogonimy Fryderyka, zanim zdoła przekroczyć granicę Mój
wehikuł nie jest gorszy od forda. A myślę nawet, że okaże się szybszy.
Zenobia prychnęła pogardliwie.
 Może pan teraz nieść swój wehikuł na plecach. Niech pan raczy zerknąć za
samochody.
Odwróciłem się i spojrzałem na nasze wozy. Aż mi się gorąco zrobiło.
Wszystkie cztery koła wehikułu i Wartburga miały wypuszczone powietrze i
stały jak w rozdeptanych kaloszach. Zdałem sobie sprawę, że przynajmniej
godzina upłynie, zanim będą nadawały się do dalszej jazdy.
A Zenobia przeszła kilka kroków drogą i znowu weszła w krzaki, skąd
wyprowadziła swój straszliwy motocykl. Potem z jakiegoś miejsca w
motocyklu wysunęła antenę i zaczęła manipulować gałkami radiostacji ukrytej
wewnątrz przyczepy.
 Niech pan zajmie się swoim wozem  odezwała się do mnie, nie chcąc,
abym słyszał treść meldunku, który zamierzała nadać.
Odchodząc do wehikułu słyszałem, jak wołała do nadajnika:
 Tu Z-24... Z-24. . Z-24 ..
Tymczasem zeszli z góry Hiłda, doktor i chłopcy objuczeni naszymi bagażami,
które pozbierali na stoku Polany. Otoczyli pana Kuryłłę i pomogli mu
wygramolić się z kałuży.
 I co teraz będzie? Co teraz zrobimy?  rozpaczliwie pytał Wiewiórka.
 Nie martwcie się  rzekłem.  Zanim Fryderyk dopadnie granicy i
załatwi formalności celno-paszportowe, zdołamy napełnić powietrzem gumy i
dogonimy go. Więc do roboty!
Wyjęliśmy pompki samochodowe. Na szczęście wentyle tkwiły w kołach.
Wystarczyło więc tylko nadmuchać gumy.
Usłyszeliśmy hałas zapuszczonego silnika w motocyklu Zenobii. Podjechała
do nas i przekrzykując łoskot silnika, zawołała do mnie:
 Niech pan zaopiekuje się Kuryłłą i zabierze go z sobą do granicy w
Zwiecku! Tam zajmą się nim odpowiednie władze!
 Jestem niewinny  pisnął Kuryłło.
 Cicho!  wrzasnęła na niego Zenobia.  A co do pamiętnika, Panie
Samochodzik, to na ten temat jeszcze pogadamy. Czy pan mnie już nigdy nie
przestanie uważać za idiotkę?
Chciałem coś wyjaśnić, wytłumaczyć, lecz ona przesunęła rączkę
gazu i ze straszliwym łoskotem odjechała po błotnistej drodze.
W niespełna godzinę pózniej ruszyliśmy w tę samą stronę, na szosę do
Zwiecka, gdzie znajdowało sie najbardziej uczęszczane przejście graniczne do
Niemiec. Drugie takie przejście było w Kolbaskowie pod Szczecinem, ale
przeczucie mówiło mi, że Fryderyk wybierze raczej Zwiecko koło Słubic, gdyż
tamtędy będzie miał najbliżej na Zachód, skąd chyba przyjechał.
Nie korzystałem z wielkich prędkości mego wehikułu, gdyż wiozłem Kasię i
Hildę, a za mną pędził wartburg z chłopcami. Przez całą drogę do Zwiecka
nasz prezes od czasu do czasu dostawał napadu strachu, rozpaczał, błagał
mnie, abym mu pozwolił uciec i skryć się przed odpowiedzialnością.
 Aresztują mnie  jęczał płaczliwie.  Zamkną mnie do więzienia Ale
wszystkiemu winien jest ten przeklęty Klaus. On mnie namówił do złego. Co
teraz zrobić, panie Tomaszu?
 Klaus chyba znał pana wcześniej, skoro tak łatwo udało mu się zwerbować
pana do tej roboty.
 Przed wojną byłem prywatnym detektywem w Aodzi. I kilkakrotnie
zetknąłem się z Klausem, który również mieszkał w Aodzi. Podczas okupacji
Klaus przyjął volkslistę i zaczął pracować w niemieckiej policji kryminalnej.
Pewnego razu zostałem nawet przez niego aresztowany, ponieważ
szmuglowałem mięso. Wypuścił mnie ze względu na dawną znajomość. Przed
dwoma laty Klaus przyjechał do Aodzi jako korespondent, spotkał tam naszego
wspólnego znajomego, który podał mu mój adres we Wrocławiu. Klaus
odwiedził mnie, wypytywał
0 różne sprawy na naszych ziemiach zachodnich, bo chciał napisać jakiś
artykuł. Lecz ja byłem bardzo ostrożny i on szybko zrezygnował ze znajomości
ze mną. Aż tu pewnego dnia otrzymałem od niego list, abym natychmiast [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •