[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Każde spojrzenie, dotyk sprawiały od razu, że serce zaczynało bić żywiej. Wy-
starczyło, że o niej pomyślał.
- Idz! - Wrzucił warzywa na skwierczący tłuszcz. - Zawołam cię, kiedy bę-
dzie gotowe.
Zastanawiała się, czy przyjdzie do niej na górę. Ale nie zrobił tego i Rachel
starała się stłumić rozczarowanie i nie przywiązywać wagi do faktu, że pragnęła
R
L
go desperacko w każdej sekundzie, minucie, on natomiast nie odwzajemniał tych
uczuć.
Nie chciał, by ten związek był zbudowany wyłącznie na pociągu fizycznym.
Powinien bardziej nad sobą panować. Chyba za pózno na takie rozważania, po-
myślał z uśmiechem, zwłaszcza po tym, jak wtargnął do jej biura i...
Kolacja była doskonała. Jean-Luc nakrył stolik przy oknie z widokiem na
ogród. Rachel w eleganckiej sukni z dzianiny, sięgającej niemal kostek, przeszła
boso przez salon i z uśmiechem powitała rezultat jego wysiłków kulinarnych.
- Wygląda niezle - pochwaliła, siadając naprzeciwko niego. - To jeszcze jed-
na rzecz, której nie robiliśmy razem - wypowiedziała głośno myśli i rzuciła mu
pytające spojrzenie. - Jest jeszcze tyle rzeczy... - wyszeptała, rumieniąc się moc-
no.
- Tak - odparł sucho.
- Myślałam... myślałam przez jakiś czas, że to na całe życie... - wyznała ci-
cho - ale oczywiście, byłam wtedy bardzo młoda i...
- Mój błąd. - Podniósł dzbanek z wodą i napełnił szklanki. - Byłem od ciebie
starszy. Powinienem, jak sądzę, być mądrzejszy i nie wciągać cię w coś, co cię
przerastało.
- Gdybym znała twoje intencje... - Wzruszyła bezradnie ramionami, starając
się za wszelką cenę zachować spokój i opanowanie. - To jasne, oboje oczekiwali-
śmy od naszego związku czegoś zupełnie innego.
- Zgadzam się z tobą całkowicie - powiedział, przeszywając ją wzrokiem. -
Po prostu niewłaściwy czas i niewłaściwe miejsce.
Rachel zmarszczyła brwi.
- Mówisz, jakby nasz związek był... jakąś zbrodnią.
R
L
- Niektórzy tak to postrzegali.
- Masz na myśli ciotkę Klarę? Potrząsnął głową.
- Nie chcę teraz dyskutować o tym, czego i tak już nie można zmienić. To
nie ma sensu. - Ujął widelec i zaczął jeść. Od razu wyczuła zmianę jego nastroju,
gniew czający się pod powierzchnią uprzejmości.
- Co robiłeś... pózniej? - zapytała cicho. - Musiałeś ciężko pracować, skoro
w tak krótkim czasie osiągnąłeś sukces.
- Masz na myśli moje przedsiębiorstwo? Przytaknęła.
- To niezwykłe - dodała. - Jestem pod wrażeniem.
- Co za ironia, wziąwszy pod uwagę sytuację, nie uważasz? - W jego spoj-
rzeniu nie było wesołości. - Sześć lat temu traktowano mnie w tym domu jak...
zresztą nieważne - uśmiechnął się krzywo. - Pochodzę z bogatej rodziny. Nie-
zwykle bogatej... Jestem jedynakiem. Dziedzicem fortuny.
- Ale... - szepnęła bezradnie, oszołomiona jego wyznaniem. - Myślałam...
- %7łe jestem biedakiem, który musi zarabiać na studia. Tak, wiem. Byłaś w
błędzie.
- Ale dlaczego nie...? - Odgarnęła włosy z czoła, nie wiedząc, co o tym my-
śleć. - Dlaczego nic nie powiedziałeś?
- Ciotce Klarze? Tobie?
- To by wszystko... - Urwała gwałtownie.
- Wszystko zmieniło? - W jego głosie zabrzmiała ironia. - Niestety, jestem
skłonny zgodzić się z tobą. Może dlatego wolałem pozostać biednym, zupełnie
nieodpowiednim dla ciebie kandydatem.
- Jesteś niesprawiedliwy!
- Tak sądzisz?
R
L
- Pieniądze nie mają dla mnie znaczenia!
- Nie, ale liczyłaś się z opinią ciotki.
- Była moją jedyną krewną. Nigdy nie rozumiałeś, jakie to było dla mnie
trudne! Proszę! - dodała szybko. - Proszę, Jean-Luc, nie kłóćmy się, nie teraz, nie
po tym, co... - Uspokoiła się nieco, gdy poczuła ciepło jego palców wokół swojej
dłoni. - Nienawidzę kłótni.
- Ja też - powiedział spokojnie. - Dlatego najlepiej zostawić przeszłość w
spokoju. Marnujemy czas na rozmowy o tym, czego nie można zmienić.
- Wiem - westchnęła cicho, trzymając jego dłoń, jakby to była lina ratunko-
wa. Uśmiechnęła się lekko, zdając sobie sprawę z ulotności tej chwili. - Masz
jeszcze dla mnie jakieś niespodzianki? - zapytała żartobliwie, chcąc przywrócić
miłą atmosferę. - Może pora, byś mi powiedział.
Zażartowała, nie spodziewając się usłyszeć nic więcej, lecz jego spojrzenie
kazało jej zmienić zdanie.
- O co chodzi? - wyszeptała. - Nie rób mi tego! Jeśli chcesz mi coś powie-
dzieć, zrób to teraz. Proszę!
- Mam żonę... miałem - poprawił się szybko.  Nasze małżeństwo jest... - Po-
trząsnął głową. - Jesteśmy po rozwodzie. - Nie powinien o tym mówić, sądząc po
wyrazie jej twarzy. - Miałem żonę - powtórzył. - Nic nie powiesz? Rachel?
Milczała kilka sekund. Nagle zdała sobie sprawę, że wciąż ściska jego rękę.
Rozluzniła gwałtownie palce. Próbowała dojść do siebie po tej niezwykłej infor-
macji.
- Cóż mogę powiedzieć? - Jej głos był niezwykle opanowany. - Jedzmy, bo
risotto stygnie. - Pochyliła głowę i dzielnie próbowała przełknąć choćby kęs, jed-
nak po chwili odłożyła widelec na talerz.
R
L
- Myślałem, że jesteś głodna - zdziwił się.
- Ja też. - Popiła łyk wody mineralnej. - Chyba straciłam apetyt.
- Wolałabyś nic nie wiedzieć?
- Skądże - szepnęła i odetchnęła głęboko. - Zadałam pytanie, ty na nie od-
powiedziałeś... choć zapewniałeś mnie, że chcesz zapomnieć o przeszłości. -
Wstała od stołu. - Czy wspomniałeś o tym, bo chciałeś, bym poczuła... - Nie mo-
gła znalezć odpowiednich słów oddających w pełni to, jak podle się teraz czuła.
Chciała zadać mu tyle pytań. - Macie dzieci?
- Nie. Byliśmy małżeństwem przez niecały rok. Rok? Miesiąc byłoby za
długo. Tydzień. Dzień.
- Jak ma na imię?
- Jak ma...? - powtórzył zdziwiony. - Maria. Ma na imię Maria.
- Czy to przez nią...? - Nie mogła znieść świadomości, że porzucił ją dla ko-
goś innego. - Dlaczego nie wspomniałeś o niej wcześniej?
- %7łe miałem żonę? - zdziwił się. - Kiedy właściwie? Z jakiego powodu?
- Jeśli nie rozumiesz, to trudno - odparła sucho.
- Ożeniłem się jakieś pół roku po moim wyjezdzie z Anglii. Co z tego wyni-
ka?
- %7łe byłeś szaleńczo zakochany? - stwierdziła raczej niż zapytała. Miała tak
ściśniętą krtań od powstrzymywanych łez, że z trudem mówiła.
Jean-Luc wstał od stołu. Nie ukrywał wzburzenia.
- Skrzywdziłem ją - powiedział z płonącymi od gniewu oczami. - Tak, bar-
dzo ją skrzywdziłem... Nie zasłużyła na to. Maria to piękna kobieta, czuła i tro-
skliwa.
R
L
- Po co mi o tym mówisz? Nie chcę tego słuchać! - Paliła ją złość i zazdrość.
- Jak śmiesz stać tu i opowiadać mi o krzywdzie, jaką wyrządziłeś innej kobiecie!
Sprawy potoczyłyby się inaczej, gdybyś po prostu powiedział, kim naprawdę je-
steś!
- Podzielasz pogląd swojej ciotki, że pieniądze stanowią o wartości człowie-
ka? - W jego głosie brzmiało potępienie. - Mój Boże! Jakiż byłem szalony, są-
dząc, że po śmierci Klary uwolniłaś się spod jej wpływu! Naprawdę jesteś równie
słaba i naiwna, jak dawniej!
Telefon uciął rozmowę, ale napięcie między nimi ani trochę nie zelżało. Ra-
chel trzęsła się jak osika. On miał czelność twierdzić, że jest słaba i naiwna! Te-
lefon dzwonił uporczywie. Zniecierpliwiony Jean-Luc podszedł wreszcie do sto-
lika i podniósł słuchawkę. Tak?
Było jej żal biedaka po drugiej stronie drutu. Jean-Luc słuchał przez dłuższą
chwilę, potem przerwał połączenie.
- Kto to był? - spytała niecierpliwie.
- Colin - odpowiedział z poważną miną. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •