[ Pobierz całość w formacie PDF ]

że niczego nie zawdzięczała somie, a wszystko charakterowi Helmholtza. To Helmholtz taki,
jakim był na co dzień, zapominał i wybaczał, nie Helmholtz w półgramowej podróży. Bernard
pełen był niekłamanej wdzięczności (było ogromną pociechą odzyskać przyjaciela), ale i
niekłamanej żądzy odegrania się (miła byłaby mała zemsta na Helmholtzu za jego
wspaniałomyślność).
Przy pierwszym spotkaniu, jakie nastąpiło po dawnym zerwaniu przyjazni, Bernard wylał
żale nad swoimi nieszczęściami i przyjął słowa pociechy. Dopiero w kilka dni pózniej
dowiedział się ze wstydem i zdumieniem, że nie tylko on ma kłopoty. Helmholtz także popadł
w konflikt z Władzą.
- Chodziło o pewne rymowanki - wyjaśnił. - Robiłem dla trzeciego roku mój zwyczaj owy
wykład z wyższej inżynierii emocyjnej. Dwanaście wykładów, siódmy o rymowankach.
Zciśle mówiąc,  O użyciu rymów w propagandzie moralnej i reklamach . Zawsze ilustruję
wykłady licznymi przykładami. Tym razem przyszło mi do głowy, że podam im mój dopiero
co napisany tekst. Czyste szaleństwo, rzecz jasna, ale nie mogłem się oprzeć. - Roześmiał się.
- Ciekaw byłem, jak zareagują. A poza tym - dodał poważniejszym tonem - chciałem
zadziałać propagandowo; próbowałem wsterować ich w uczucie, jakie miałem pisząc ten
tekst. Fordzie! - roześmiał się znowu. - Cóż to była za afera! Szef mnie wezwał i zagroził
natychmiastowym wylaniem z roboty. Mam już krechę.
- Ale co to był za tekst? - zapytał Bernard.
- O samotności.
Bernard uniósł brwi.
- Powiem ci go, jeśli chcesz. - I Helmholtz zaczął:
Klan wczorajszego dnia,
Pałeczki, lecz rozbity tam-tam,
Północ w samym środku miasta,
Flet gdzieś w pustce gra,
Zpiące oczy, zacięte usta,
Wszystkie maszyny stanęły,
A miejsca teraz puste,
Gdzie tłumy się kłębiły -
Ta cisza się raduje,
Płacze (na głos albo w sobie),
Przemawia - lecz głosem czyim?
Kto mi na to odpowie?
Brak na przykład Zosi,
Brak ramion gładkich
Egerii, jej uroczych piersi,
Warg i, no tak, pośladków,
Z wolna staje się obecnością;
Czyją? I tak bezsensowieje
Pytanie me, czy realnością
Jest coś, co nie istnieje,
Choć łatwo tym zaludniamy
Pustą noc, tworząc większą obfitość
Niż tam, gdzie spółkujemy.
Czemuż jest taka w tym nieprzyzwoitość?
- No, i taki podałem im przykład, a oni donieśli szefowi.
- Wcale się nie dziwię - rzekł Bernard. - Jest całkowicie przeciw treściom nauk przez sen.
Pamiętaj, że mieli co najmniej ćwierć miliona ostrzeżeń przed samotnością.
- Wiem. Ale chciałem zobaczyć, co będzie.
- No to zobaczyłeś.
Helmholtz roześmiał się tylko.
- Czuję - powiedział po chwili milczenia - że zaczynam mieć temat do pisania. %7łe
zaczynam być zdolny do wykorzystania tej wewnętrznej mocy, którą czuję w sobie... tego
nadmiaru, tej mocy ukrytej. Zdaje się, że coś do mnie przychodzi.
On pomimo swoich kłopotów, pomyślał Bernard, wydaje się szczęśliwy. Helmholtz i
Dzikus przylgnęli do siebie natychmiast. I to tak serdecznie, że Bernard poczuł ostre uczucie
zazdrości. W ciągu tych wszystkich tygodni nie udało mu się dojść do takiej zażyłości z
Dzikusem, jaką Helmholtz osiągnął od pierwszej niemal chwili. Obserwując ich, słuchając ich
rozmów, przyłapywał się niekiedy na uczuciu, że zawistnie żałuje, iż w ogóle poznał ich ze
sobą. Wstydził się swej zazdrości, więc wysilał wolę, a także zażywał somę, byle tylko
uwolnić się od tego uczucia. Wysiłek woli nie był jednak zbyt skuteczny, między podróżami
somatycznymi zaś z konieczności miały miejsce przerwy. Wstrętne uczucie powracało.
Na trzecim spotkaniu z Dzikusem Helmholtz wygłosił swój wiersz o samotności.
- Co o tym sądzisz? - zapytał wyrecytowawszy całość.
Dzikus pokręcił głową...
- A posłuchaj tego - brzmiała jego odpowiedz. Otworzył szufladę, w której trzymał
nadgryzioną przez myszy książkę, i odczytał:
Niech śpiewem rozgłośny ptak
Na samotnym Azji drzewie,
Smutny zwiastun, da nam znak...
Helmholtz słuchał z narastającym podnieceniem. Przy  samotnym Azji drzewie drgnął;
przy  zwiastunie o przenikliwym głosie uśmiechnął się nagle z jawną przyjemnością; przy
 każdym ptaku pod skrzydłem tyrana poczerwieniał; przy  zamarłej muzyce zbladł jednak i
drżał od niesłychanej emocji.
Dzikus czytał dalej:
Więc na własność trwoga spadła,
%7łe jazń nie jest już ta sama;
Natura dwojako zwana
Nie w jeden, nie w dwa popadła.
Rozum w sobie pomieszany
Widział, jak się podział zrasta...
- Orgia-porgia! - zawołał Bernard, przerywając czytanie głośnym, nieprzyjemnym
śmiechem. - To hymn posługi solidarnościowej. Mścił się na swoich dwóch przyjaciołach za
to, że bardziej lubili siebie nawzajem niż jego.
W trakcie następnych dwóch czy trzech spotkań często powtarzał ten swój mały odwet.
Było to proste, ale (jako że zarówno Helmholtz jak Dzikus straszliwie ubolewali nad każdym
skażeniem i sprofanowaniem ich ubóstwianego kształtu poezji) nadzwyczaj skuteczne. W
końcu Helmholtz zagroził, że wyrzuci go za drzwi, jeśli jeszcze raz odważy się im
przeszkodzić. Jednakże, osobliwa rzecz, następne zakłócenie, i to najbardziej przykre, miało
miejsce z winy samego Helmholtza.
Dzikus czytał na głos Romea i Julię - a czytał (ciągle widząc w sobie Romea, w Leninie
zaś Julię) głosem drżącym namiętnością. Sceny pierwszego spotkania kochanków Hełmholtz
słuchał z pełną zadziwienia uwagą. Scena w zasadzie zachwyciła go poezją, jednakże
wyrażane tam uczucia wywołały jego uśmiech. Popaść w taki stan z powodu pragnienia
dziewczyny wydawało się nader zabawne. Jednakże, ujmując rzecz od strony techniki słowa,
cóż za wspaniały przykład inżynierii emocyjnej!
- Ten facet - powiedział - bije na głowę naszych najlepszych speców od propagandy.
Dzikus uśmiechnął się z .triumfem i czytał dalej. Wszystko było dobrze do chwili, gdy w
ostatniej scenie trzeciego aktu pan Capulet i pani Capulet zaczęli zmuszać Julię do
poślubienia Parysa. Helmholtz przejawiał niepokój podczas całej tej sceny; gdy jednak Julia
w patetycznej interpretacji Dzikusa wykrzyknęła:
Czyliż nie ma litości w niebiosach,
Co by wejrzała w otchłań mego bólu?
O droga matko, nie odpychaj mnie!
Opóznij ślub o miesiąc, tydzień choć;
A jeśli nie, to ściel mi małżeńskie łoże
W mrocznym grobowcu, gdzie Tybalt spoczywa...,
Helmholtz wybuchnął niepowstrzymanym śmiechem.
Matka i ojciec, zabawna nieprzyzwoitość) zmuszają córkę, żeby sobie wzięła chłopca,
którego ona nie chce! A ta idiotka nie mówi, że ma innego (w danej chwili przynajmniej),
którego woli! Ta nieprzyzwoita i absurdalna sytuacja była niesłychanie komiczna. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •