[ Pobierz całość w formacie PDF ]

możesz chwilę odsapnąć. Wyglądasz, jakby przydał ci się odpoczynek.
Z Rhią na rękach przykucnąłem i oparłem ją sobie o uda.
- Chętnie bym odpoczął. Ale muszę już iść.
- Jak sobie życzysz. Oooooo, tak. - Głos ziewnął wyjątkowo długo i sennie. -
Natychmiast wyruszymy. Za chwilę.
Pokręciłem głową, która była dziwnie mętna.
- Dobrze. A teraz... miałeś coś najpierw zrobić. Co to było? A tak. Pokaż się. Zanim za tobą pójdę.
- Oczywiście, młodzieńcze. Jestem prawie gotów - westchnął powoli i sennie głos. -
Pomogę ci z przyjemnością, straszną przyjemnością.
Znów tknęła mnie podejrzliwość, ale ją zignorowałem. Przesunąłem rękę, którą podtrzymywałem uda
Rhii i oparłem dłoń o wilgotny stopień. Zastanowiłem się, jakie to byłoby uczucie usiąść na nim,
choćby na chwilę. Z pewnością nie zaszkodziłoby chwilę odsapnąć.
- Zgadza się, młodzieńcze - zamruczał głos wyjątkowo kojącym tonem. - Musisz się odprężyć.
Odprężyć się, pomyślałem sennie. Muszę się odprężyć.
- Oooooo, tak - westchnął sennie głos. - Jesteś mądrym młodzieńcem. Znacznie mądrzejszym od ojca.
Przytaknąłem, na wpół otępiały. Ojca, mądrzejszym od...
Znów poczułem ukłucie podejrzliwości. Skąd on mógł znać mojego ojca?
Ponownie ziewnąłem. Dlaczego mam się teraz martwić ojcem? Nie było go nigdzie w Zaświecie.
Trudno mi było zebrać myśli, jakby otaczająca mgła przedostała mi się przez uszy i zaćmiła umysł.
Dlaczego tak się spieszyłem? Gdybym chwilę odpoczął, to może bym sobie przypomniał.
Przykucnąłem na schodach i opuściłem głowę na pierś.
Raz jeszcze odezwał się we mnie podejrzliwy głos, tak cichy, że prawie go nie słyszałem. Obudz się,
Merlinie! To nie jest twój przyjaciel. Obudz się. Starałem się zignorować głos, ale nie mogłem.
Zaufaj swojemu instynktowi, Merlinie.
Poruszyłem się i podniosłem nieco głowę. Ten wewnętrzny głos wydawał mi się znajomy. Jakbym go
już kiedyś słyszał.
Zaufaj instynktowi, Merlinie. Zaufaj jagodom.
Obudziłem się gwałtownie. To był głos Rhii! Mądrość Rhii! Jej duch wyczuwał to, czego nie czułem
ja. Otrząsnąłem mgłę z myśli. Zabrałem dłoń ze schodka i złapałem nią mocno nogi Rhii. Stęknąłem i
powoli się podniosłem.
- Oooooo, młodzieńcze. - W sennym głosie pojawił się odcień niepokoju. - Myślałem, że sobie
chwilę odpoczniesz.
Liście spoczywającej mi na rękach Rhii schły, ale ciągle były miękkie, a ja wziąłem głęboki oddech.
- Nie będę odpoczywał. Nie pozwolę, żebyś mnie uśpił czarem. Wiem, kim jesteś.
- Ooooo, czyżby?
- Owszem, Rhito Gawrze!
Mgła zaczęła się pienić niczym garnek, w którym wrze. Bulgotała i kłębiła się przede mną. Z
wirujących oparów wyszedł mężczyzna, wysoki i barczysty jak Balor, w zwiewnej białej tunice i z
cienkim naszyjnikiem lśniących czerwonych klejnotów. Jego włosy, tak czarne jak moje, były
idealnie zaczesane. Nawet brwi miał wyjątkowo zadbane. Jednak to jego oczy zwróciły moją uwagę.
Zdawały się zupełnie nieobecne, puste jak próżnia. Choć na wspomnienie zabójczego oka Balora
przeszedł mnie dreszcz, tych oczu bałem się bardziej.
Rhita Gawr podniósł dłoń do warg i polizał koniuszki palców.
- Mogłem przybrać dowolną postać. - W jego szorstkim, nieprzyjaznym głosie nie było już śladu po
leniwym tonie. - Szczególnie lubię dzika z blizną na przedniej nodze. W
końcu wszyscy mamy blizny. - Wygładził brew wilgotnymi palcami. - Ale ty już widziałeś dzika,
prawda? Kiedyś na wybrzeżu tej sterty skał, którą zwiesz Gwynedd. I drugi raz we śnie.
- Skąd... - Na czoło wystąpił mi pot na wspomnienie snu i kłów, które wydłużały się, mierząc prosto
w moje oczy. - Skąd to wiesz?
- Daj spokój. Z pewnością jako niedoszły czarodziej dowiedziałeś się czegoś o Skakaniu. - Polizał
koniuszki palców, a jego usta wykrzywiły się pogardliwie. - Wysyłanie snów to jedna z moich
nielicznych rozrywek, krótkie wytchnienie po ciężkiej pracy. -
Uśmiechnął się szerzej. - Choć jest pewna rzecz, która sprawia mi jeszcze więcej przyjemności.
Wysyłanie cienia śmierci.
Zesztywniałem, ściskając martwe ciało Rhii.
- Jakim prawem uwziąłeś się na moją matkę?
Puste oczy Rhity Gawra zwróciły się do mnie.
- Jakim prawem sprowadziłeś ją na Fincayrę?
- Nie chciałem...
- Odrobina pychy. - Przebiegł dłonią po głowie, przygładzając włosy. - To była największa wada
twojego ojca, tak samo jak twojego dziadka. Naprawdę spodziewałeś się, że będziesz inny?
Wyprostowałem się.
- Jestem inny.
- Znów pycha! Myślałem, że czegoś się nauczyłeś. - Biała tunika zatrzepotała, kiedy zbliżył się do
mnie. - Pycha sprowadzi na ciebie śmierć, to jest pewne. Sprowadziła ją już na twoją matkę.
Zatoczyłem się i zrobiłem chwiejny krok na schodku z mgły.
- To dlatego przez cały czas mnie opózniasz!
- Ależ oczywiście. - Polizał ostrożnie koniuszki palców, jeden po drugim. - A teraz, kiedy już wiesz,
że nie udało ci się zapobiec jej śmierci - śmierci, którą sam na nią sprowadziłeś - wybawię cię od
dalszej męki. Zabiję cię, tu i teraz.
Cofnąłem się o krok, starając się nie przewrócić.
Rhita Gawr zaśmiał się, gładząc drugą brew.
- Twój bohater, Dagda, tym razem nie pojawi się, żeby cię uratować, tak jak to zrobił
w Gwynedd. Nie ma również tego durnego ptaka, przez którego nierozważny atak nie udało mi się z
tobą skończyć w Spowitym Zamku. Tym razem cię dopadłem.
Zrobił kolejny krok przez mgłę w moim kierunku. Jego olbrzymie dłonie napięły się, jakby szykowały
się do zmiażdżenia mi czaszki. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •