[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dlatego przerzuciłem się w końcu na muzykowanie. Gra-
jąc i śpiewając na chodnikach, mogłem przyciągać ludzi
swoją muzyką, pokazać, że jestem żywym człowiekiem,
oddychającym tym samym powietrzem. Choć większość
nadal mnie ignorowała.
Gdyby nie Bob, nie pomyślałbym, żeby wrócić do
sprzedawania tygodnika. To niesamowite, jakie szczęście
mi przyniósł i jak dodał mi odwagi. Gdybym w sprzedaży
The Big Issue osiągnął tyle, ile z Bobem w Covent
Garden, może odbiłbym się od dna. Był oczywiście jeden
szkopuł: najpierw musieli chcieć mnie zatrudnić.
Znalazłem Sam w bocznej uliczce odchodzącej od
głównego placu Covent Garden, gdzie kolporterzy wyku-
pywali swoje egzemplarze. Zobaczyłem paru sprzedaw-
ców, samych mężczyzn. Rozpoznawałem niektóre twarze
choćby faceta o imieniu Steve, kierowcę. Widywałem go
czasem w tej okolicy, gdy w poniedziałki przywoził nowe
wydanie magazynu.
Mijaliśmy się niekiedy w Covent Garden
i skłamałbym, mówiąc, że za sobą przepadaliśmy. Odnio-
słem wrażenie, że nie jest zachwycony moim widokiem,
ale miałem to gdzieś. Nie dla niego się tu fatygowałem.
Musiałem pogadać z Sam.
Cześć, nie gracie dzisiaj? zapytała dziewczyna,
poklepując Boba przyjacielsko.
Nie. Daję sobie z tym spokój odparłem. Policja
robi mi trudności. Jeśli zadrę z nimi ponownie, będę miał
przerąbane. A nie mogę ryzykować ze względu na Boba.
Jasne potwierdziła i zrozumiałem, że wie, z czym
przychodzę.
No więc zacząłem pomyślałem sobie...
Sam przerwała mi z uśmiechem:
Okej. Nie wiem tylko, czy spełniasz kryteria.
Pewnie, że spełniam potwierdziłem, wiedząc, że
jako osoba bez stałego miejsca zamieszkania, korzystająca
z lokalu opieki społecznej, mam szczególne uprawnienia.
No tak. Tylko będziesz musiał przejechać się do
Vauxhall i załatwić wszystkie formalności odparła.
Nie ma sprawy.
Wiesz, gdzie mamy biuro? zapytała, szukając wi-
zytówki.
Nie bardzo przyznałem. Chyba zmienili adres od
mojego poprzedniego razu.
Autobus do Vauxhall dowiezie cię do stacji kole-
jowej. To będzie po drugiej stronie ulicy, niedaleko rzeki,
przy drodze jednokierunkowej. Potem wrócisz do mnie
i możesz zaczynać.
Wziąłem wizytówkę i pojechałem z Bobem do domu.
Musimy się trochę ogarnąć, stary powiedziałem.
Idziemy na spotkanie w sprawie pracy.
Potrzebowałem kilku dokumentów dla The Big Is-
sue , więc nazajutrz odwiedziłem pracownicę społeczną do
spraw lokalowych. Nie było w tym nic szczególnego, bo
i tak musiałem się u niej stawiać regularnie. Wyjaśniłem,
o co chodzi, i opowiedziałem o incydencie z policją
transportową. Na szczęście okazała się równą babką
i napisała mi rekomendację: w mojej sytuacji mieszka-
niowej praca dla The Big Issue była jej zdaniem szansą
na powrót do normalnego życia.
Następnego dnia zadbałem o wygląd: związałem
włosy i włożyłem przyzwoitą koszulę. Pojechałem na
spotkanie ze wszystkimi papierami i zaświadczeniami.
Zabrałem też Boba. Już wcześniej wpadłem na to, że
mógłby mi pomagać w sprzedawaniu tygodnika, tak jak
pomagał w muzykowaniu. A skoro miał być częścią ze-
społu, jego również chciałem zarejestrować, gdyby to
wchodziło w grę.
Siedziba The Big Issue znajdowała się w zwykłym
biurowcu na południowym brzegu Tamizy, nieopodal mo-
stu Vauxhall i budynku MI6, służby wywiadowczej.
Gdy tylko podszedłem do recepcji, rzucił mi się
w oczy ogromny napis: Psy zostawiamy na zewnątrz .
Pewnie kiedyś pozwalali im wchodzić do środka, ale kiedy
zaczęły się naparzać, założyli szlaban. Nie było tam jednak
nic o kotach.
Wypełniłem formularze i czekałem. Po kilku minu-
tach wezwano mnie na rozmowę. Facet, który ją przepro-
wadzał, był porządnym gościem. Dowiedziałem się, że
sam kiedyś mieszkał na ulicy, a The Big Issue pomogło
mu zacząć wszystko od nowa.
Opowiedziałem o swoich kłopotach. Okazał zrozu-
mienie.
Wierz mi, James, wiem, jak to jest powiedział.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]