[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obyczajach jego kraju. A w igraszkach miłosnych okazała się kobietą
nadzwyczajną. I kiedy wychodziła z komnaty, dla Gawina dwie rzeczy
stały się już oczywiste. On i Elizabeth pasują do siebie znakomicie. On
kocha Elizabeth i na pewno nie jest jej obojętny. Ale nie chciał
wymuszać na niej słów miłości. Te słowa same przyjdą, w swoim czasie.
Był tego pewien.
Pozostały już tylko dwie rzeczy do zrobienia. Omówić wszystko z
Orrickiem, a potem poprosić Elizabeth, żeby razem z nim pojechała do
jego domu w górach Szkocji.
Na rozmowę z Orrickiem nie musiał długo czekać. Zaraz po wyjściu
Elizabeth zjawił się służący. Pan na zamku Silloth wzywał Gawina do
siebie.
Elizabeth, podążając do komnat lorda Orricka, zastanawiała się w
duchu, czy ktokolwiek w Silloth wiedział, co ona robiła przez ostatnie
dwa dni i dwie noce. A robiła tyle słodkich rzeczy... Teraz ciało w
pewnych miejscach było obolałe, w miejscach, których istnienia wcale
nie podejrzewała, póki nie odkryły ich dłonie i usta Gawina. I była
szczęśliwa, że odkrył je właśnie Gawin.
Lord Gawin... Gawin... jakże pragnęła, żeby kochał ją naprawdę. Ale
nie wolno oczekiwać zbyt wiele od losu. Nawet jeśli Gawin
wypowiedział te słodkie słowa po gaelicku, w języku jej babki...
Nadal była przekonana, że jej decyzja o wstąpieniu do wspólnoty
gilbertynek jest słuszna, jeszcze bardziej przekonana niż w chwili, gdy
wchodziła do komnaty Gawina. I nie żałowała też, że przed
opuszczeniem zamku Silloth oddała się Gawinowi. Te cudowne
wspomnienia Elizabeth na zawsze ukryje w jakimś bezpiecznym zakątku
swojej duszy.
Zapukała do drzwi komnaty lorda Orricka i czekała, póki lord nie
zawezwał jej do środka. Obecność lady Margaret nie była żadną
niespodzianką. Oboje małżonkowie zapewne chcieli usłyszeć, jaką dalszą
drogę życia obrała sobie Elizabeth.
60
RS
- Jak się miewasz, Elizabeth? - spytała lady Margaret. Lord Orrick
stał po drugiej stronie komnaty, wyglądając przez okno, jakby nie brał w
tej rozmowie udziału. Elizabeth doskonale zdawała sobie sprawę, że to
tylko pozory.
Złożyła głęboki ukłon.
- Dziękuję, milady, miewam się dobrze.
- Czy podjęłaś już decyzję, co zamierzasz dalej uczynić?
- Tak, milady.
- Czy rozmawialiście z lordem Gawinem, co będzie dalej, po tych
razem spędzonych dniach?
- My z lordem Gawinem rozmawialiśmy... niewiele.
Słyszała, jak lord Orrick zakasłał, jakby nagle stanęło mu coś w gardle.
Prawdopodobnie wstrząśnięty był jej zuchwałością.
- Chciałam powiedzieć, że ogromnie jestem wdzięczna za
umożliwienie mi wstąpienia do wspólnoty sióstr od świętego Gilberta.
Pojadę tam, kiedy tylko milady rozkaże.
Wypowiedziawszy te słowa, poczuła spokój. Pewna, że obrała
najwłaściwszą drogę. Nie ma powrotu do grzesznej przeszłości. Dała
przecież Gawinowi coś, czego nie dzieliła z żadnym innym mężczyzną.
Duszę i ciało. Nie będzie brukać tego, powracając do nierządu.
- Czy Gawin wie o twoich postanowieniach? - spytał lord Orrick.
- Nie, milordzie.
Pytanie lorda zadziwiło Elizabeth.
- A on nie rozmawiał z tobą o swoich zamysłach? - pytał dalej lord.
- Nie, milordzie. I nie było powodu, żebym mówiła mu o swoich
postanowieniach.
- Czyli on jest głupcem, nie uważasz, Margaret? - wykrzyknął
gniewnie lord Orrick, nie zważając na obecność Elizabeth. - Jest po
prostu durnym osłem!
- Milordzie, proszę. Elizabeth nie wie, o czym ty w ogóle mówisz -
rzekła lady Margaret. - Czy nie lepiej byłoby, gdyby lord Gawin
uczestniczył w naszej rozmowie? Będziemy mogli wtedy wszystko
wyjaśnić i ustalić. Każę go wezwać.
61
RS
Lady Margaret, nie czekając na odpowiedz męża, podeszła do drzwi,
otworzyła je i półgłosem wydała polecenia słudze, warującemu za
progiem.
W komnacie zapanowała nieco kłopotliwa cisza, przerwana po kilku
chwilach głośnym pukaniem do drzwi. Do komnaty wkroczył lord Gawin.
Elizabeth, speszona, pochyliła głowę. Po raz pierwszy od czasu, gdy tyle
między nimi się wydarzyło, spotykała go w przytomności innych osób.
Jak będzie ją teraz traktował?
Lord Orrick, nie bawiąc się w żadne uprzejmości, od razu przystąpił
do rzeczy:
- Gawinie! Elizabeth postanowiła wyjechać do wspólnoty
gilbertynek. Co ty na to?
Nie pojmowała, dlaczego to właśnie lord Gawin ma wypowiedzieć się
w tej sprawie. I to ją całkowicie zbiło z tropu. Splotła palce u rąk, żeby
powstrzymać ich drżenie i z największym niepokojem czekała na
odpowiedz lorda Gawina.
- Zakon, Elizabeth? Chcesz wstąpić do zakonu?
Powiedział to oschle. Ale ona w jego głosie dosłyszała ból.
- Chcę wstąpić do wspólnoty świeckiej. Lord Orrick w swojej
łaskawości uczynił mi taką propozycję. I wydaje mi się, że jest to miejsce
dla mnie najbardziej odpowiednie.
Nie patrzyła na niego. Było to ponad jej siły.
- Wspominałem ci, Gawinie, że zamierzam uczynić Elizabeth taką
propozycję - odezwał się lord Orrick. - Nie powinno być to dla ciebie
zaskoczeniem.
- Och, do diabła, Orricku! Czy ty zawsze musisz mieszać się do
wszystkiego?!
W głosie Gawina słychać było gniew. Elizabeth czuła, że obu
mężczyzn ogarnia wzburzenie, czuła też, że chodzi tu nie tylko o jej
wyjazd do sióstr.
- A ty nie masz niczego do powiedzenia Elizabeth, Gawinie? Nie
masz dla niej żadnej propozycji? - rzucił lord Orrick równie gniewnym
głosem. Odszedł od okna. Stanął przy Elizabeth i przyjął postawę taką,
62
RS
jaką zwykli przyjmować mężczyzni, kiedy wyzywają siebie nawzajem na
pojedynek. Elizabeth nie mogła dłużej zwlekać. Nie wolno jej było
dopuścić, by z jej powodu doszło do zwady między ludzmi, od których
doznała tyle dobrego.
Zdawała sobie sprawę, że zachowa się teraz nader śmiało, a nawet
nieprzystojnie. Ale uczyniła to. Podeszła do lorda Gawina i położyła dłoń
na jego sercu.
- Milordzie, ja świadomie i ze spokojem podjęłam tę decyzję.
Proszę, nie obawiaj się, że teraz wbrew swojej woli musisz uczynić mi
propozycję, jakiej nie składa się nierząd...
- Zamilcz! - krzyknął. Elizabeth, przerażona, cofnęła się o krok, a
lord mówił dalej podniesionym głosem. - Nigdy nie wolno ci mówić tak o
sobie! Nigdy! Ja na to nie pozwalam!
Chwycił ją za ramiona i przyciągnął do siebie. Lord Orrick i lady
Margaret nie odwracali od nich wzroku, choć zapewne przerażeni byli
tym rozpustnym zachowaniem.
- Elizabeth... - powiedział cicho lord. - Spójrz na mnie.
Powoli podniosła głowę. Zamiast gniewnego spojrzenia napotkała
wzrok pełen łagodności i czułości. I wiedziała już, że jej wszystkie
niezłomne postanowienia przestały być niezłomne.
- Milordzie?
- Chcę, żebyś razem ze mną pojechała do mojej wioski. Kiedy tylko
miną te przeklęte wichury. Zabiorę cię do mojego domu i do mojego
klanu.
- Jako twoją poddaną, milordzie? Czy chcesz, żebym była twoją
nałożnicą, póki nie ożenisz się powtórnie ?
Nie wyobrażała sobie innych możliwości, i obie napawały ją lękiem. A
największym - jakby to było, gdyby Gawin pojął nową żonę? Dokąd
wtedy miałaby pójść? Przecież nie mogłaby tam zostać. Serce pękłoby z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]