[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wystarczyło jej, że może na niego patrzeć, słuchać głosu o pięknym brzmieniu,
marzyć o nocy, jaką mają przed sobą, gdy będą sami, tylko we dwoje.
Ale, jak się okazało, najpierw trzeba było jeszcze przebrnąć przez wieczór.
- Jesteśmy zaproszeni na kolację - powiedział Domenico, gdy wracali do
Ritza. - Cara, wiem, że jesteś wykończona. Jeżeli wolisz, pójdę sam...
70
S
R
- Nie - odparła szybko. - Chcę być z tobą.
Objął ją i przyciągnął do siebie.
- A ja z tobą. Niestety, mam zobowiązania.
- Doskonale to rozumiem.
- Dochodzi szósta, a musimy wyjść o ósmej. Masz czas na małą drzemkę.
Arlene nie zamierzała marnować cennego czasu na spanie. Potem, gdy
wyjedzie z Paryża, będzie mogła się wysypiać do woli. Teraz musi jej wystarczyć
ciepła kąpiel.
Jednak gdy znalazła się w swoim pokoju, zmieniła zdanie. Bolały ją nogi, była
bardzo zmęczona. A łóżko zapraszało. Pół godzinki odpoczynku wydało jej się
nagle doskonałym pomysłem.
Musiała mocno zasnąć, bo następną rzeczą, jaka dotarła do jej świadomości,
był głos Domenica.
- Obudz się, moja słodka.
Ciemność rozjaśniało tylko światło lampy przenikające przez drzwi z salonu.
- Już mam się szykować?
- Tego nie powiedziałem - wyszeptał z ustami przy jej ustach.
Nie było nic lepszego niż kochanie się, by zneutralizować przykrość, jaką jej
sprawiła obecność Ortensii wśród gości w prywatnym klubie, gdzie odbywało się
przyjęcie.
Arlene po prostu płynęła na fali euforii. Jej czarna wieczorowa suknia z ak-
samitu była idealna na tę okazję, wystarczająco wyrafinowana, by nie potrzebowała
żadnych innych ozdób prócz kryształowych kolczyków Gail.
Rozmowy, co było naturalne, toczyły się przeważnie wokół spraw winiarstwa,
ale w większości byli tu ludzie kulturalni, światowi, którzy nie zapominali o tym, że
wśród nich jest nowicjuszka.
71
S
R
Zachęcona przez nich, Arlene opowiedziała, jak weszła w posiadanie swojej
winnicy. Prócz Ortensii, która wyglądała na śmiertelnie znudzoną tym tematem,
wszyscy inni wprost zasypywali ją pytaniami i radami.
- Zyskała pani bardzo cenną rzecz - powiedział pewien Amerykanin w
średnim wieku. - Winnice Kolumbii Brytyjskiej zaczynają zdobywać sławę. My, w
Napa Valley, trochę spoczęliśmy na laurach.
- Jimmy ma rację - potwierdziła jego żona.
- Wszyscy, którzy jesteśmy w tym biznesie, tylko marzymy o zdobyciu tam
kawałka ziemi. Jest pani szczęściarą.
- I do tego uroczą szczęściarą - dodał jej mąż.
- Arlene, z radością panią poznałem. Domenico, gdzie znalazłeś tę kobietę?
- To ona mnie znalazła - oznajmił Domenico, posyłając Arlene uśmiech, od
którego zrobiło jej się ciepło.
Ortensia, która do tej pory milczała, nagle odezwała się cierpko:
- Zawsze miałeś talent do znajdowania się w odpowiednim miejscu w
odpowiedniej chwili, gdy jakaś biedna duszyczka potrzebowała twojej pomocy.
Przy stoliku zapadła niezręczna cisza, ale zaraz przerwał ją Domenico.
- A tobie, moja droga Ortensio - powiedział z niesmakiem - nigdy nie udało
się nauczyć, kiedy powinnaś zachować swoje opinie dla siebie.
Potem zwrócił się do wszystkich przy stole z przepraszającym uśmiechem i
podziękował za miły wieczór. Biorąc z niego przykład, inni też zaczęli się zbierać.
- To było przykre, przepraszam - powiedział do Arlene, pomagając jej włożyć
płaszcz. - Ortensia jest rozpieszczoną, pobłażającą sobie kobietą, przyzwyczajoną do
tego, że znajduje się w centrum uwagi. I nie bierz tego do siebie. Byłaby tak samo
niemiła wobec każdej kobiety.
Ale według Arlene, Domenico się mylił. Ortensię zżerała zazdrość, bo chciała
go dla siebie.
72
S
R
Była trzecia w nocy. Arlene, zmęczona tak szalonym dniem, mocno spała.
Natomiast Domenico przemierzał salon, rozbudzony i zirytowany. Ludzie na
konwencji przeważnie byli jego dobrymi znajomymi i z radością się z nimi raz na
rok spotykał. Jednak tym razem dni, jakie mógł spędzić z Arlene, nieubłaganie
upływały, i gniewało go, że musi stracić tyle cennych godzin.
Do niedawna myślał, że gdy ich wspólny czas dobiegnie końca, po prostu się
pożegna i odejdzie, nie oglądając się za siebie. Przypadek zdarzył, że na skutek
niespodziewanego legatu Arlene została rzucona w całkiem obcą sobie sferę
działania, i także przez zwykły przypadek stanęła na jego progu. Ale to nie
znaczyło, że jest za nią odpowiedzialny, powtarzał sobie co chwila. Podzielił się z
nią swoim doświadczeniem, nauczył wielu rzeczy. Reszta zależy od niej. Albo uda
jej się odbudować plantację, albo nie.
A może był naiwny, myśląc, że może bawić się ogniem i się nie poparzyć?
Gdy się poznali, nie zamierzał nawiązywać z nią trwałego związku. Był pewny, że
ten wzajemny pociąg to tylko coś przelotnego. Przyjemne, oczywiście, tak jak tyle
innych przedtem, ale nie potrwa długo.
Czuł się bezpiecznie, bo był ekspertem w kończeniu takich romansów.
Więc kiedy wszystko zaczęło się zmieniać? Gdy po raz pierwszy ją
pocałował? Gdy niemal ją uwiódł na przednim siedzeniu samochodu? A może od
razu tego pierwszego dnia, gdy zżerała go zazdrość, bo myślał, że przyjechała na
Sardynię z mężczyzną?
Nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie. Wiedział tylko, że tak się stało.
Myśl o Arlene nie opuszczała go ani w dzień, ani w nocy. Martwił się o nią. Miała
przed sobą co najmniej cztery lata ciężkiej harówki, zanim zacznie osiągać zyski z
winnicy.
Pamiętał też, jak traktowała ją ta jej potworna matka i przepełniało go
przemożne pragnienie, by dopilnować, żeby nikt już jej tak nie zranił. Chciał ją
chronić. Być częścią jej życia, silnym ramieniem, na którym mogłaby się w razie
73
S
R
potrzeby oprzeć. A to wszystko prowadziło do jedynego możliwego wniosku:
zakochał się w niej.
Dio, gdzie podziała się jego legendarna umiejętność chłodnego dystansowania
się, gdy najbardziej jej potrzebował?
- Domenico? - Jej senny głos dobiegł do niego od progu. - Co się stało?
- Nic. Po prostu nie mogłem zasnąć.
Włożyła koszulę, którą nosił podczas kolacji, sięgała jej do kolan. Twarz
miała zaróżowioną od snu, włosy opadały w błyszczących pasmach, wyglądała
uroczo.
- Wracaj do łóżka - powiedział gwałtownie.
Musiał przemyśleć różne sprawy, a byłoby to niemożliwe, gdyby Arlene
wpływała na jego uczucia.
- Nie pójdę bez ciebie - odparła. - Tęskniłam za tobą.
- Arlene, proszę! - Zdesperowany narastającym pożądaniem, chwycił ją za
ręce i odepchnął. - Idz.
Pokręciła głową.
- Nie odejdę, póki mi nie powiesz, co naprawdę cię niepokoi.
- Ortensia - odparł, chwytając się pierwszej wymówki, która przyszła mu do
głowy. - Jestem na nią wściekły. Swoim grubiaństwem psuje opinię o Sardynii. Nie
wiadomo, co jeszcze by powiedziała, gdyby przyjęcie się nie skończyło.
I nie do końca kłamał. Miał ochotę udusić tę kobietę za to, że uczyniła z
Arlene cel swojej frustracji i złości. Wiedział, że ma na niego zakusy, i starał się ją
zniechęcić tak dyplomatycznie, jak tylko potrafił. Jego błąd. Już dawno powinien
był wyraznie jej powiedzieć, że nie ma szans. Może wtedy nie doszłoby do
dzisiejszego incydentu.
- Ortensia nic mnie nie obchodzi - powiedziała miękko Arlene. Rozwiązała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]