[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wo wywołała kłótnię, bo nie potrafiła ogarnąć bezmiaru
własnej szczęśliwości?
Gdy Elwyn weszła do pokoju, spojrzała na zmiętą pościel,
a potem na zalaną łzami twarz swej pani. Pogłaskała ją po
głowie, starając się pocieszyć w strapieniu.
- Cicho, już cicho, dziecinko. Wszystko będzie dobrze.
Tak długo odwlekałaś decyzję o zamążpójściu, że teraz nie
jest ci łatwo. Musisz przywyknąć, że mężczyzna ma swoje
potrzeby. Trzeba trochę czasu, żebyście się do siebie dopaso
wali. - Znów spojrzała wymownie na łóżko.
Beatrice dopiero po chwili zrozumiała, o co jej chodzi.
Wybuchnęła śmiechem.
- Nie waż się zle myśleć o moim panu i mężu. Płakałam
z innego powodu.
- Tak, pani?
- Posprzeczaliśmy się.
- O co?
Beatrice wzruszyła ramionami.
- Właściwie to nie była sprzeczka, tylko... różnica zdań.
Czuję się winna. Szczerze mówiąc, niepotrzebnie robiłam mu
wyrzuty. Problem w tym, że trudno mi uwierzyć we własne
szczęście. Jego ogrom mnie przytłacza. Czymże sobie zasłu
żyłam na taki uśmiech losu?
- Co też panienka wygaduje? - oburzyła się Elwyn. -
Komu jak komu, ale panience należy się samo dobro. Proszę
je przyjąć i koniec. Niepotrzebnie dzieli panienka włos na
czworo i zadręcza się wątpliwościami.
- Naprawdę tak uważasz? - upewniła się Beatrice. Załza
wione oczy rozświetlił przebłysk nadziei. Zamyśliła się zno
wu i po chwili wyznała: - Mój mąż ani słowem nie wspo
mniał dotąd o miłości. Może wcale mnie nie kocha? A jeśli
połączyła nas tylko cielesna żądza?
Elwyn znów pogłaskała ją po głowie.
- Trzeba mu dać trochę czasu. Wielu mężczyznom takie
wyznania przychodzą z najwyższym trudem. Biedacy, lękają
się, że uczucia czynią ich zniewieściałymi.
Mrugnęła porozumiewawczo do Beatrice, która wes
tchnęła, trochę podniesiona na duchu. Mimo to nadal dręczy
ły ją poważne wątpliwości. Elwyn nie pozwoliła jej użalać
się nad sobą i znalazła im obu absorbujące zajęcie. Gromada
pachołków wnosiła właśnie do komnaty ogromne kufry, ugi
nając się pod ich ciężarem. Elwyn zagoniła panią do wypa
kowywania dobytku. Zlubne prezenty trafiły na wielki stół.
Beatrice stanęła tak, żeby ogarnąć spojrzeniem wszystkie po
darki. Długo podziwiała srebrne talerze i świeczniki, lustro
w oprawie wysadzanej drogimi kamieniami, komplet pięknie
zdobionych pucharów, dwie bele jedwabiu: jedną lilaróż,
drugą jasnoniebieską oraz dwie szkatułki, a w nich drewnia
ne ampułki z przyprawami. Miała nadzieję, że Remy wkrótce
do niej wróci. Popołudnie minęło i zrobiło się ciemno, a on
nie przychodził.
Po zmierzchu wściekła jak osa Beatrice uznała, że nie bę
dzie się dłużej ukrywać w swojej samotni. Uczesała się po-
spiesznie, wygładziła suknię i tanecznym krokiem zbiegła po
kręconych schodach do wielkiej sali. Był tam Hugh Montgo
mery, najstarszy z rycerzy, rezydujÄ…cych w zamku. W drodze
do Hepple Hill dowodził jej eskortą. Ukłonił się z uszanowa
niem, napełnił puchar i podsunął tacę z przekąskami. Sie
dzieli w fotelach, grzejÄ…c siÄ™ w cieple ognia buzujÄ…cego w
kominie. SÄ…czyli wino i pogryzali miodowe pierniki. Bea
trice zastanawiała się, co porabia Remy.
Gdy zapytała o niego, Hugh Montgomery odchrząknął
nerwowo i odparł:
- Pojechał z kilkoma pachołkami odciąć gaskońskich
wisielców. Zamierzał sprawdzić, czy w okolicy nie ma
innych widoków, które byłyby obrazą dla twych wrażli
wych oczu, pani. Jutro rano zechcesz pewnie objechać swoje
włości.
Beatrice milczała, przygryzając wargę. Po pewnym czasie
zadała kolejne pytanie.
- Jesteś tu najstarszym z rycerzy. W porównaniu z tobą
Remy to młodzik. Jak się czujesz, kiedy wydaje ci rozkazy?
Z dnia na dzień stał się waszym panem. Teraz jemu podle
gacie.
- Jest to dla nas powodem do dumy. Rycerz z niego zna
mienity. Ma zadatki na wspaniałego dowódcę. Budzi po
słuch. Ludzie chętnie go słuchają. Wiek nie ma tu nic do rze
czy. Znam rycerzy dwa razy starszych od niego, którzy nie
wiele są warci. W porównaniu z nim to miernoty.
Ucieszyła się, słysząc, że mąż zyskał szacunek podwład
nych. I cóż z tego? Jak to się ma do ich małżeństwa? Remy
cieszy się uznaniem innych mężczyzn, lecz to wcale nie oz
nacza, że w życiu prywatnym jest chodzącą doskonałością.
Czy jest w stanie pokochać kobietę? Może dla niego ważne
jest tylko pożądanie? A jeśli kocha ją, lecz nie zmierza o tym
mówić? Gdyby zdobył się na miłosne wyznanie, czy starczy
jej odwagi, żeby wdzięcznym sercem przyjąć jego słowa? Te
pytania nie dawały jej spokoju. Poszła do kuchni, żeby wy
dać dyspozycje i sprawdzić, jak idą przygotowania do wie
czerzy. Porozmawiała z kucharzem, podczaszym i kilkoma
służącymi, zajrzała do garnków i kazała przygotować sobie
kąpiel w sypialni. Wszystko szło jak należy. Nie miała już
nic do roboty, więc poszła do swojej komnaty.
Wkrótce przyniesiono balię, mniejszą niż ta, do której
przywykła w Ashton. Trudno, powiedziała sobie. Trzeba bę
dzie siedzieć w kucki z kolanami pod brodą. Służące z wia
drami gorącej wody przychodziły jedna po drugiej, aż balia
wypełniła się do połowy. Gdy kąpiel była gotowa, Beatrice
odprawiła wszystkich, nawet Elwyn. Miała do przemyślenia
kilka spraw i chciała to zrobić w samotności.
Zdjęła suknię i koszulę. Naga zanurzyła się w parują
cej wodze. Otoczyła ją woń lawendy i róż. Elwyn wydobyła
ze swych zapasów kwiatowe olejki i kapnęła po parę kropli
na powierzchnię wody. Beatrice usiadła, zanurzając się po
pas. Podciągnęła wysoko kolana, oparła na nich policzek
i objęła ramionami łydki. Raz po raz wzdychała z zadowo
lenia. Miała wrażenie, jakby z każdym oddechem uchodziła
z jej serca boleść, złość i obawa. Tak długo musiała się z nimi
borykać. Ulga była chwilowa. Nie potrafiła się pozbyć tych
swoich koszmarów. Nadal krążyły wokół niej jak rzeczny
wir.
Długie pasma włosów unosiły się na powierzchni wody.
Obserwowała je, raz po raz przenosząc wzrok na tańczące
płomienie. Jej serce przepełniała miłość do Remy'ego.
Wzbierała nieustannie potężną falą. Beatrice obawiała się,
czy w niej nie utonie. Cudowne uczucie było dla niej zródłem
ekscytującej radości, ale przysparzało też cierpień, bo usta
wicznie drżała ó ukochanego. Paraliżował ją lęk przed jego
utratą. Na samą myśl o tym poczuła łzy pod powiekami. Kro
plami spływały po policzkach. Jedna po drugiej mieszały się
z wodą. Dopadła ją znowu bolesna rzeczywistość, przed któ
rą stale uciekała. Z obawy przed cierpieniem przed paro
ma miesiącami odmówiła Remy'emu swojej ręki. Teraz
popełniła jednak niewybaczalny błąd i uległa jego namo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]