[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wcale cię nie zdziwiła.
- Mam dobrą intuicję i rzadko się mylę, a podczas wizyty w Eastlegh
pomyślałam...
- A propos tej wizyty - przerwał jej Francis. - Spodobałaś się Armstrongowi-
seniorowi. Artykuł te\ mu się podobał. Mnie jeszcze bardziej, bo dzięki tobie
jest coraz więcej rezerwacji. Ten lunch jest drobnym wyrazem wdzięczności.
- Na który nie zasłu\yłam.
Siedziała tyłem do sali. Gdy w pewnej chwili zauwa\yła, \e Sarah uśmiecha się
do kogoś za jej plecami, ogarnął ją dziwny niepokój.
Francis wstał rozpromieniony.
- Witaj, Dan. Lepiej pózno ni\ wcale. Teraz mo\emy ju\ uczcić...
Joss odwróciła się. Zaskoczony Dan wykonał ruch, jakby chciał odejść, lecz się
opanował. Ujął wyciągniętą dłoń przyjaciela i zapytał:
- Co mamy uczcić?
- To, \e Sarah zgodziła się zostać moją \oną. I \e sprzedałem kolejny tytuł.
Dan podszedł do Sarah i serdecznie ją ucałował, po czym z chłodną
uprzejmością przywitał się z Joss.
W oczach postronnego obserwatora wyglądali jak zaprzyjaznieni ludzie, którzy
chętnie przebywają w swoim towarzystwie. Tymczasem Joss siedziała jak na
torturach, zjadła zaledwie kilka kęsów i wypiła odrobinę szampana. Dan
zachowywał się poprawnie, a Francis dokładał starań, by rozmowa toczyła się
gładko.
64
NIE MOśESZ ODEJZ
- Joss, zapraszam cię na nasze zaręczyny - zwróciła się do niej Sarah.
- Dziękuję. Jestem zaszczycona.
- Dan, ty te\ koniecznie musisz przyjechać. - Francis powa\nie spojrzał na
przyjaciela. - Na zaręczynach Hugh poznałeś Joss, prawda?
- Tak. - Dan postanowił natychmiast zmienić temat. - Jaki tytuł tym razem
sprzedałeś?
- Coś obiło mi się o uszy... Chyba miała się odbyć aukcja tytułów - powiedziała
Joss. - Czy właśnie w tym celu przyjechaliście?
- Tak. - Sarah rozbłysły oczy. - Nasz tytuł sprzedał się lepiej ni\ inne. Gdy
podbijano cenę, cieszyłam się i dodawałam kolejne metry naprawionego dachu.
- Jesteś nieoceniona.
Francis popatrzył na nią rozkochanym wzrokiem.
- Mo\na wiedzieć, co zrobiłeś z pieniędzmi, za które ja kupiłem od ciebie tytuł?
- zainteresował się Dan.
Joss spojrzała na niego zaskoczona.
Dan zauwa\ył jej minę i skomentował ironicznie:
- Pani dziennikarka ju\ obmyśla nagłówek:  Syn ogrodnika szlachcicem.
Niezwykły awans społeczny".
- Takimi sprawami zajmuje się w mojej gazecie ktoś inny.
- O moim tytule i tak nikt nic nie wie.
- Dlaczego teraz się wygadałeś? Dan lekcewa\ąco wzruszył ramionami.
- Przecie\ to \adna wstydliwa tajemnica.
- Nie, ale...
- Stare dzieje - mruknął Dan. - Dajmy spokój. Joss spojrzała na zegarek i wstała.
NIE MOśESZ ODEJZ
65
- Przykro mi, ale muszę się po\egnać. Czwartek to dla mnie najgorszy dzień.
- My te\ ju\ idziemy - rzekł Francis, wstając.
Joss wolałaby wyjść sama, poniewa\ nagle zrobiło się jej niedobrze.
- Dokąd cię podwiezć? - zapytała Sarah.
Joss nie zdą\yła odpowiedzieć. Zakręciło się jej w głowie i gdyby nie Dan,
upadłaby na podłogę. Ocknęła się na kanapce w toalecie. Sarah obserwowała ją
uwa\nie, nie kryjąc troski.
- Jak się czujesz?
- Co się stało?
Spróbowała usiąść, więc Sarah ją objęła i podtrzymała.
- Zemdlałaś.
- Niemo\liwe! Nigdy nie mdleję! Prawie nie tknęłam wina...
- Mo\e zaszkodziło ci jedzenie. - Sarah podała Joss szklankę z wodą.
- Przepraszam, \e popsułam wam nastrój.
- O czym ty w ogóle mówisz?
- Bardzo kochasz Francisa, prawda?
- Tak. Pokochałam go od pierwszego wejrzenia, ale on o tym nie wiedział.
Ostatnio zaczął patrzeć na mnie inaczej, jakby dopiero zauwa\ył moje istnienie.
- Cieszę się. No, muszę zbierać się do pracy. - Wstała, opłukała poszarzałą
twarz, pomalowała usta. - Jestem gotowa.
- Wyglądasz okropnie.
- Ostatnio stale to słyszę, a to nie poprawia mi humoru. Gdy podeszły do
panów, zaniepokojony Francis spytał:
- Czujesz się lepiej? Wezwałem taksówkę i zaraz odwieziemy cię do domu.
66
NIE MOśESZ ODEJZ
- Dziękuję, ale muszę wrócić do redakcji.
- Nie wygłupiaj się - zareagował natychmiast Dan.
- Wyglądasz jak upiór. Pewnie złapałaś jakiegoś wirusa. Jedziesz prosto do
domu.
Joss czuła się coraz gorzej, więc nie oponowała.
- Sarah, ty siądziesz z prawej strony, a ja z lewej - zarządził Dan. - Musimy jej
pilnować.
Joss milczała przez całą drogę. Kręciło się jej w głowie, robiło niedobrze, głosy
docierały jakby z oddali. Przed domem wszyscy wysiedli.
Dan wziął Joss pod rękę i zwrócił się do Francisa:
- Ja ją odprowadzę.
- Dobrze, ale pamiętaj, \e czekam na telefon.
Dan po\egnał się, otworzył drzwi, wziął półprzytomną Joss na ręce i zaniósł do
mieszkania. Gdy poło\ył ją na łó\ku, ocknęła się, gwałtownie usiadła i jęknęła.
- Muszę zadzwonić do redakcji - mruknęła niewyraznie.
- Bo szef...
Dan poło\ył ją z powrotem i lekko przytrzymał.
- Zaraz zadzwonię. Le\ spokojnie. Zabrakło jej sił, by się sprzeciwić.
- Co Jack powiedział? - spytała, gdy Dan wrócił.
- Masz siedzieć w domu, \eby nie rozsiewać zarazków.
- Przyjrzał się jej i pokręcił głową. - Szkoda, \e Sarah jednak nie została.
- A chciała?
- Tak, ale Francis jej nie pozwolił. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •