[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ciwdeszczowy Laury i założyłam solidne buty. Nie zważając na niepogodę, pomaszerowałam
znajomą drogą przez łąki. Na szczęście dobrze orientowałam się w okolicy  widoczność wyno-
siła poniżej dziesięciu metrów.
Podwinęłam zbyt długie rękawy płaszcza, zmrużyłam oczy przed deszczem i zerknęłam
na zegarek. Jeszcze nie było trzeciej. Ale było już tak ciemno, jakby za chwilę miał zapaść
zmrok. Niebo i morze miały barwę ciemnego turkusu złamanego gdzieniegdzie białą pianą grzy-
waczy, które uderzały o granitowe skały i rozbijały się jak szkło na miliony kawałeczków.
Było mi potwornie zimno. Wsunęłam gołe ręce do kieszeni, ale impregnowana tkanina
nie dawała ciepła. Widziałam coraz mniej, brnęłam dalej jak na autopilocie. Po prawej stronie
słyszałam szalejące morze, więc kierunek musiał się mniej więcej zgadzać. Przy każdym kroku
grzęzłam w rozmiękłym podłożu. Po około godzinie nadal nie było śladu domku huera. Zazwy-
czaj trasa ta zajmowała mi najwyżej czterdzieści minut. Przy każdym kroku zmagałam się z wia-
trem. Gnała mnie już tylko granicząca z obsesją potrzeba porozumienia się z Robem.
Kiedy pokonałam łąki i dotarłam do klifu, strugi deszczu na mojej twarzy mieszały się ze
słoną wodą. Byłam tak wyczerpana, że niewiele brakowało, a osunęłabym się na ziemię.
W oddali zahuczał grzmot. Zabrzmiał jak burczenie dochodzące z trzewi piekła, które
rozkoszowało się kolejną zagubioną duszą. Nagle usłyszałam znajome ujadanie i zaraz potem
wyrósł przede mną Mac.
Przykucnęłam, żeby się z nim przywitać, i sama się zdziwiłam, jak bardzo ucieszył mnie
widok jego sympatycznej mordy. Wbił mi pysk w brzuch i merdał ogonem jak szalony. Potem
oparł przednie łapy na moich udach i polizał mnie po twarzy.
W oddali ktoś zawołał moje imię, przekrzykując wiatr. Mac odwrócił się, nastawił uszu
i ruszył pędem z powrotem. Nagle zatrzymał się, obejrzał się na mnie, a widząc, że nie kwapię
się, żeby podążyć za nim, wrócił i trącił mnie nosem, jakby chciał powiedzieć  no rusz się .
Znowu dobiegło mnie wołanie, a potem parę metrów dalej zmaterializowała się ciemna
postać.
 Natalie? Nattie? To ty?
Connor.
Odsunęłam przemoczone włosy z twarzy i popatrzyłam na niego. Woda kapała mi z nosa
i podbródka.
 Tak, to naprawdę ty! Powiedz, co w ciebie wstąpiło, że błąkasz się tu sama jak palec
w taką pogodę?
 Musiałam przewietrzyć głowę.  Ochronnym gestem zacisnęłam palce na liście ukry-
tym w kieszeni płaszcza.
 No, to uważaj, żeby ci jej nie urwało. Wieje z siłą dziesięciu stopni.
 Ty też tu jesteś  odparłam przekornie.
 Tak, ale tylko dlatego, że zobaczyłem przez kuchenne okno, jak jakaś szalona kobieta
lezie w stronę klifu. Uznałem za swój obowiązek ją powstrzymać.
 Nie potrzebuję stróża.
 Jasne. Tylko kogoś, kto od czasu do czasu przemówi ci do rozsądku.
 No dobra. To było nierozsądne.
 Wspaniale. Czyli się zgadzamy.  Jego twarz złagodniała.  Chodzmy stąd, Natalie, za-
nim oboje nas zwieje z tego urwiska.
Przez chwilę staliśmy bez ruchu i patrzyliśmy na siebie. W końcu uległam i poszłam za
nim przez łąkę. Minęliśmy żywopłot z kolcolistu i dotarliśmy do upaćkanej błotem terenówki
Connora. Ledwie mężczyzna otworzył drzwi pasażera, Mac przecisnął się obok mnie i wskoczył
do środka, sadowiąc swój mokry tyłek na fotelu z przodu, zadowolony, że może się schronić
przed wiatrem i deszczem.
 Hej, zmiataj stąd, ty wielki miśku  przegonił go Connor, próbując przesunąć psa na tyl-
ne siedzenie, ale zwierz nie ruszył się ani o milimetr.  Przepraszam. Czasami nie wie, gdzie jest
jego miejsce.
Uśmiechnęłam się nerwowo.
 A może wie to aż za dobrze& Nie szkodzi, zmieszczę się&
Wcisnęłam się obok Maca, który łaskawie przesunął się odrobinę na bok, tak że jego za-
dek zawisł na hamulcu ręcznym. Z wdzięcznością oparłam się o jego masywne, ciepłe ciało.
Connor pobiegł skulony na drugą stronę wozu, szarpnął za drzwiczki i wskoczył do środ-
ka. Odgarnął mokre włosy z twarzy, zapalił silnik i wrzucił wsteczny bieg. Ziemia była tak roz-
miękła, że opony zabuksowały parę razy, zanim znalazły przyczepny grunt.
Moje dłonie powoli tajały w cieple dmuchawy i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak
bardzo przemarzłam. Musiałam się powstrzymywać, żeby nie jęczeć z bólu, kiedy odrętwienie
zaczęło ustępować i odzyskałam czucie w koniuszkach palców.
Connor zerknął na mnie, zdając sobie sprawę, co czuję. Zagryzłam do białości wargę,
żeby nie zawyć. Nie zarzucił mi wprawdzie lekkomyślności, ale w jego wzroku wyczytałam
wszystko. Zjechał na bok, chwycił mnie za dłonie i zaczął je pocierać i miętosić, aż ból przeszedł
w mrowienie, jak wtedy, gdy zdrętwiała stopa budzi się do życia.
Ruszyliśmy dalej. Po pięciu minutach znalezliśmy się pod jego domem.
Dopiero kiedy zobaczyłam światła w środku i na zewnątrz, uświadomiłam sobie, jak
ciemno zrobiło się w ciągu ostatniej pół godziny. Ciemne chmury i burza sprawiły, że noc za-
padła dużo wcześniej niż zazwyczaj.
Stary, wiejski dom Connora stał wtulony między dwa wzgórza i miał widok na morze.
Był długim, niskim budynkiem o pomalowanych na biało ścianach. Tak mógłby wyglądać Smug-
gler Cottage, gdyby go pieczołowicie odrestaurować i oddać w ręce dobrych ludzi.
Biegiem pokonaliśmy krótki odcinek od samochodu do domu. Connor otworzył ciężkie
drzwi i pchnął mnie do środka. Mac przecisnął się obok nas. Korytarz ciągnął się przez całą sze-
rokość domu. Schody na jego końcu prowadziły na piętro. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •