[ Pobierz całość w formacie PDF ]
majątek lub też okaże się, że nie dostanie nic i będzie miała
życie wysoce utrudnione. Nie chciałabym tego. Mogę
przeciwdziałać, pytanie, czy powinnam. Nie chcę robić
Wandzie przykrości, ani jakoś jej ograniczać, ale jakiś
racjonalizm trzeba tu zachować. Pan mnie rozumie?
- Rozumiem doskonale. Pani Parker dzwoniła do mnie
dzisiaj, jestem z nią umówiony na jutro i nie ma wątpliwości,
że w sprawie testamentu. Wyraznie mi to powiedziała.
Postanowienia testamentowe stanowią tajemnicę, jeśli
spadkodawca sobie tego życzy, i z pewnością ich nie ujawnię.
Ale... hm... nie ma przeszkód, żebym udzielił pani jakiejś rady
ogólnej...
- O to mi właśnie chodziło - powiedziała Felicja, której
wcale nie o to chodziło. - Ona, oczywiście, dysponuje
swobodnie swoim stanem posiadania?
- Całkowicie swobodnie.
- To też chciałam wiedzieć. Mogę zatem delikatnie dać jej
do zrozumienia, że za wynajętą na cały dzień taksówkę trzeba
zapłacić...?
Notariusz przez chwilę nie odpowiadał i patrzył na nią
jakoś dziwnie.
- Mnie naprawdę na to nie stać tak raz za razem -
zapewniła go Felicja, tknięta niepokojem.
- Pan Wojciechowski do pań nie pisał?
- Pisał. Ale tak jakoś mało konkretnie. Nie na ten temat.
- Pani Parker jest osobą dość wiekową...
Felicja znów popatrzyła pytająco. Niewiele było osób,
które na znak zapytania w jej spojrzeniu powstrzymałyby się
od udzielenia odpowiedzi. Właściwie tylko Melania, nikt inny.
- Należy zrozumieć... przyjąć... Pogodzić się z pewnymi
cechami charakteru osoby w tym wieku... Pani Parker, o ile
wiem, była dość trudna we współżyciu już od pewnego czasu...
- Chce pan przez to powiedzieć, że, zamiast zapłacić, ona
się obrazi?
- Nie jest to, jak mogę mniemać, wykluczone...
W tym momencie Felicja przeklęła Wojciechowskiego.
Nie mógł, podlec, napisać poufnego listu albo podać numeru
telefonu, jeszcze przed przyjazdem Wandzi? Coś z tą
Wandzią było nie tak, diabli wiedzą, co. Omal nie
zrezygnowała z walki o wiedzę.
- Sądzę, że ma pan telefon Wojciechowskiego -
powiedziała stanowczo. - A jeśli nie, co najmniej telefon i
adres jej amerykańskiego plenipotenta. Mogę, w
ostateczności, poszukać telefonu Wojciechowskiego przez
informację, bo mam jego adres, ale chyba prościej będzie, jeśli
dostanę te rzeczy od pana?
- Plenipotenta mam, Wojciechowskiego nie - odparł
notariusz równie stanowczo. - Nie chciałbym, żeby to wyszło
ode mnie. Od razu powiem, że od plenipotenta telefonu pana
Wojciechowskiego pani nie dostanie. Zastrzegł sobie.
- To gangster?
- Wręcz przeciwnie. Bardzo porządny człowiek.
- Zatem przez informację - westchnęła Felicja, myśląc
równocześnie, że trzeba będzie wykorzystać Dorotkę z jej
znajomością angielskiego. - Niech się pan nie dziwi, dla mnie
to jest poważna sprawa...
- Nie dziwię się wcale.
- Nie idzie już o mnie, ani o moje siostry. Ale Dorotka...
Moja siostrzenica może na tym wszystkim wyjść jak Zabłocki
na mydle. W grobie musiałabym się przewracać do końca
świata! Wie pan co, etyka etyką, a ja muszę wiedzieć, na czym
stoję. Zna pan sytuację i ma pan jakieś sumienie, ludzkie,
oprócz zawodowego, niechże mi pan da jakąś wskazówkę!
- Proszę, daję przecież. Trudny charakter. Kapryśny.
Ogromny majątek. Komu przypadnie, dowiemy się we
właściwym czasie. Przypominam pani, że pani Parker,
sporządziwszy testament u mnie, nazajutrz może następny
napisać własnoręcznie w domu. I będzie on prawomocny. Czy
pani, na moim miejscu, potrafiłaby powiedzieć więcej?
Felicja dała spokój. Zasadniczą informację właściwie
uzyskała. Na wszelki wypadek postanowiła jeszcze złapać
Wojciechowskiego...
* * *
- Ty mnie z nią tak nie zostawiaj! - wysyczała dziko
kompletnie wytrącona z równowagi Sylwia. - Nie dotknę
obiadu...! Ciebie nie ma, Melanii nie ma, Dorotki nie ma,
dobrze, że chociaż Marcinek przyszedł, bo już bym chyba
zwariowała!
- A co się stało? - zaciekawiła się Felicja.
- Stało...! Stawało cały czas! Tu mi na ręce patrzyła,
cebulkę nie tak się kroi, wody nie tyle się nalewa, nie taki
garnek, nie taka patelnia, nie ten nóż, nie ten widelec, to
najpierw, a to potem, a najlepiej równocześnie! Książkę jej
znalezć, program w telewizorze do bani, bo co, bo ja go
pewnie układam...?! Tu podgrzać, tam posolić, łyżkę mi z ręki
wyrywa, obłędu z nią można dostać! Jak mam z nią zostać
sama w domu, wychodzę...!!!
- Dobrze, nie zostaniesz, to wyjątkowo - łagodziła Felicja.
- Gdzie ona teraz jest?
- Nad Marcinkiem się znęca, chwała Bogu! Wyraznie mu
powiedziałam, że jak jej stąd nie zabierze, mowy nie ma o
żarciu...!
- Bardzo rozsądny argument - pochwaliła Felicja i
nadstawiła ucha. Z odleglejszych rejonów domu, od strony
ogrodu, dobiegał dość monotonny szmer monologu Wandzi.
Marcinka nie było słychać.
- Całą wodę powylewała i kalafior mi się przypalił!
-warknęła jeszcze Sylwia. - Kazała ciasteczka przynieść i
musiałam za nie zapłacić!
Felicja zostawiła ją w kuchni, odwiesiła swoje futro i
weszła do salonu. Chrzestna babcia toczyła konwersację z
młodzieńcem tuż przy oszklonych drzwiach, zastawionych
teraz Stolikiem i fotelami. Popijali kawkę nad talerzem
ekierek i babeczek śmietankowych, systematycznie
znikających w jamie ustnej Marcinka.
- ...i powiedziałam mu od razu, wszyscy słyszeli, żadna
tajemnica, a oni to sobie lubią przygotować zawczasu, że
najwięcej dla Dorotki, mojej chrzestnej wnusi. I tak mu jutro
podpiszę. Niech ma posag do zazdrości, bo to widzisz, kochany
chłopcze, przez te posagi same nieszczęścia się zdarzają, tak
jak ten z Lucynką, co ci mówiłam przed chwilą, o, już jesteś,
Feluniu, chodz tu do nas, kawki się napij, a co to wyście miały
za patyki tam, w ogrodzie, takie brzydkie, wyrwałam i
wyrzuciłam, talerzyk niech tu ktoś przyniesie...
Felicja spojrzała w ogród przez wielkie szyby i ciemno jej
się w oczach zrobiło. Ze starannie hodowanych na nasienie
ostróżek niezwykłego koloru nie było ani jednej, droga
Wandzia usunęła wszystkie...
* * *
Jacek Woliński nastawiony już był na ewentualne
wezwania na Jodłową. Załatwił sobie nawet po kumotersku, że
gdyby tam, to tylko on, nie kryjąc przy tym, że w grę wchodzi
interesująca dziewczyna. Młoda i żeńska część społeczeństwa
do spraw uczuciowych nastawiona była przychylnie, nazajutrz
zatem, bez większych zachodów Dorotki, zawiózł chrzestną
babcię do notariusza.
Po trzech godzinach przywiózł ją z powrotem do domu.
Zorientował się już doskonale, że regulowanie rachunków
napotyka jakieś tajemnicze przeszkody i gotów był nawet
wozić chrzestną babcię za darmo, tak bardzo zaciekawił go
ten dom i wszystkie zamieszkałe w nim baby. Chrzestna
babcia poza tym dostarczała dodatkowej uciechy.
- Tylko te dziewczynki mi zostały - mówiła rzewnie po
drodze, określając tym mianem także siedemdziesięcioletnią
Felicję i prawie sześćdziesięcioletnią Sylwię. - Nikogo innego
nie mam, a pieniędzy przecież do grobu nie wezmę. Dom bym
kupiła, ale tak mi dobrze z nimi, jak rodzina, sama jedna
zostałam, szklanki wody nie ma kto podać, taka podła była ta
moja Mirabelka, ona z Porto Rico, narzekała i narzekała,
udawała głuchą, a jakie koszty! Ode mnie chciała pieniędzy!
Rozumiesz, takich pieniędzy w gotówce, w papierach, a kto
takie rzeczy trzyma w domu? A tu moja wnusia, taka dobra
dziewczynka, niech wam razem dobrze będzie, a na ślubny
prezent dam jej mój naszyjnik, chyba że co zrobią w
ambasadzie, to od niej sobie pożyczę. Pożyczy mi chyba, nie?
Pytanie brzmiało tak natrętnie, że Jacek z zapałem
przyświadczył. Jasne, oczywiście, że Dorotka pożyczy
chrzestnej babci wszystko co trzeba. Bawił się szampańsko.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]