[ Pobierz całość w formacie PDF ]
włosy i opięte ciasno spodnie. Mapy obłożone były w plastik.
- Nie mam zamiaru się kłócić - powiedział niechętnie.
Richards pomyślał, że mógłby go uderzyć. Bogata młodzież, mająca dużo wolnego
czasu, godzinami przemierzała ulice dzielnic rozkoszy w wielkich miastach i bądz to
pieszo, bądz helikopterami ścigała wałęsających się tam pedałów. Cioty należało tępić,
to oczywiste. Należy walczyć o czystość układów domowych. Pedały rzadko kiedy
zapuszczały się w rejony gett. Kiedy tak się działo, spuszczano im tęgie manto.
Pod długim, przenikliwym spojrzeniem Richardsa Donahue stracił pewność siebie.
- Jeszcze coÅ›?
- Jesteś pedałem?
- %7łe co?
- Nieważne. Wracaj na miejsce. Pomóż swoim kolegom.
Donahue obrócił się na pięcie i znikł w kabinie pilotów. Richards przyjrzał się pobieżnie
mapie. Była to mapa polityczna. Przesuwając palcem wzdłuż drogi od Derry aż po
granicę Kanady, otrzymał w przybliżeniu pozycję, w jakiej się obecnie znajdowali.
- Kapitanie Holloway?
- Tak?
- Proszę skręcić w lewo.
- Słucham? - spytał pełen zdziwienia głos.
- To znaczy na południe. I proszę pamiętać...
- Pamiętam - rzekł Holloway. - Proszę się nie martwić.
Samolot zatoczył gładki łuk. Mc Cone siedział wciśnięty głęboko w fotel, na który się
zatoczył i wpatrywał się w Richardsa głodnymi, pożądliwymi oczami.
117
MINUS 021. ODLICZANIE TRWA
Richards raz po raz to zapadał w drzemkę, to się budził i to go właśnie przerażało.
Aagodny szum silników wprawiał go w dziwne, hipnotyczne odrętwienie. Mc Cone
wiedział, co się święci. Był wyraznie spięty, Amelia również. Zajęła miejsce na fotelu
niedaleko galeryjki, obserwując ich obu. Richards wypił jeszcze dwie filiżanki kawy. Nie
pomogło. Nie potrafił skoncentrować się nad mapą. Głos Hollowaya odpływał gdzieś w
przestrzeń. W końcu z całej siły uderzył się pięścią w miejsce, które przeorała mu kula.
Fala bólu nadeszła natychmiast i otrzezwiła go jak zimny prysznic. Z zaciśniętych ust
wydobył się stłumiony jęk. Zwieża krew splamiła koszulę. Czerwone ślady pojawiły się na
jego dłoni. Amelia krzyknęła.
- Za sześć minut będziemy mijać Albany - rzekł Holloway. - Jeżeli zechce pan rzucić
okiem, będzie widoczne po lewej.
Spokojnie - pomyślał Richards. - Tylko spokojnie. Boże, kiedy to się skończy? Wkrótce?
Tak, już wkrótce.
Była za kwadrans ósma.
MINUS 020. ODLICZANIE TRWA
To mógł być zły sen, koszmar, który wypełzł z ciemności jego na wpół uśpionego umysłu,
tworząc w nim dziwaczną wizję lub raczej halucynację. Jego mózg koncentrował się na
dwóch sprawach: rozwiązaniu problemu nawigacji i zagrożeniu ze strony Mc Cone a.
NAMIAR. KONTAKT POZYTYWNY.
Olbrzymi, wyjący serwomechanizm obracał w mroku swe gigantyczne cielsko.
Podczerwone oczy błyszczały niewidocznym spektrum. Bladą zielenią jarzyły się
kontrolki urządzeń elektronicznych. Jasna strzałka radaru zataczała regularne kręgi.
NAWIZALIZMY KONTAKT. NAMIAR USTALONY.
Urządzenia triangulacyjne pracowały bez wytchnienia, wycelowane w mrok nocy.
Ciężarówki dudniły po starych drogach, Nie kończące się strumienie elektronów na
niewidzialnych nietoperzych skrzydłach mknęły w ciemnościach. Odbicie. Echo. Silny
impuls i słabe odbicie zwrotne, dopóki powracający świetlny promień światła nie oznaczy
dokładniej ich pozycji.
JESTEZCIE PEWNI?
TAK. DWIEZCIE MIL NA POAUDNIE OD NEWARK. TO MO%7łE BY NEWARK.
NEWARK POWIADOMIONE. PODOBNIE JAK TERENY NA POAUDNIE OD NOWEGO
JORKU. PROCEDURA WYKONAWCZA OBOWIZUJE NADAL?
OCZYWIZCIE.
MAMY GO JAK NA TALERZU NAD ALBANY.
TYLKO SPOKOJNIE, KOLEGO.
Ciężarówki przetaczały się przez zamknięte miasta. Mieszkańcy patrzyli na nie zza
zalepionych papierami okien. W ich oczach czaił się strach i przerażenie. Ciężarówki z
rykiem przypominającym wycie prehistorycznych bestii pomknęły w noc.
118
OTWORZY KLAPY.
Olbrzymie, pracujące bez wytchnienia silniki przesuwają potężne betonowe pokrywy,
przetaczając je na bok wzdłuż lśniących stalowych szyn. Okrągłe silosy przypominają
wejście do podziemnego świata Morloków. Kłęby płynnego wodoru unoszą się w
powietrze.
JESTEZMY NA ICH TROPIE. NEWARK.
ZROZUMIAAEM. SPRINGFIELD. BDZIEMY W KONTAKCIE.
Pijacy drzemiÄ…cy w alejkach przerywali na chwilÄ™ sen zbudzeni dudnieniem
przejeżdżających ciężarówek i patrzyli niemo na skrawki nieba widoczne ponad
wierzchołkami wieżowców. Ich oczy są wyblakłe i żółte, usta okolone zmarszczkami
wykrzywia dziwny grymas. Dłonie unoszą się w starczym geście, jakby mężczyzni chcieli
poprawić gazety, mające ochronić ich przed jesiennym chłodem, ale gazet nie ma - Free
Vee zabiła wszystkie. Free Vee jest królem świata. Alleluja. Bogaci olewają biedaków.
Pożółkłe oczy dostrzegają błysk na niebie. Jeden błysk, drugi. Czerwony, zielony,
czerwony, zielony... Grzmot ciężarówek cichnie, odbijając się od ścian kamiennych
kanionów jak odgłos pięści tłukących w stalowe wrota. Pijaczkowie znów układają się do
snu. Przegrani...
DOSTANIEMY GO NA ZACHÓD OD SPRINGFIELD.
ZA PI MINUT.
Z HARDING?
TAK.
JEST JU%7Å‚ NASZ.
Poprzez mrok nocy mkną niewielkie skrzydła nietoperza, tworząc błyszczącą sieć nad
północno-wschodnim krańcem Ameryki. Serca kontrolowane przez komputery General
Atomics pracują nieprzerwanie. Pociski rakietowe czekają już we wnętrzach tysiąca
silosów, by odnalezć na czerni nieba obiekt błyskający czerwienią i zielenią.
Przypominają grzechotniki o zębach wypełnionych zabójczym jadem.
Richards widział to wszystko jak we śnie. Podzielność jego umysłu okazała się na swój
sposób przydatna. Powodowała, że głęboko w jego wnętrzu rodziło się coś na kształt
obłędu. Okrwawiony palec powoli przesuwał się po mapie, zaznaczając na niej trasę
pościgu. Teraz są na południe od Springfield, na zachód od Hartford, a teraz...
MINUS 019. ODLICZANIE TRWA
- Panie Richards?
- Tak?
- Jesteśmy nad Newark, New Jersey.
- Tak - rzekł Richards. - Zauważyłem, Holloway.
Holloway nie odpowiedział, ale Richards wiedział, że tamten słucha.
- Zapewne zdołali już nas namierzyć, co?
- Chyba tak - odrzekł Holloway.
119
Richards rzucił okiem na Mc Cone a. Teraz pewno zastanawiają się, czy mogą poświęcić
swego najlepszego psa gończego - myślał. Jestem przekonany, że w końcu zdecydują
się na ten ostateczny krok. Zawsze mogą przecież wyszkolić sobie kogoś nowego.
Mc Cone spojrzał na niego spode łba. Richards uznał, że był to zgoła nieświadomy gest,
który Mc Cone odziedziczył po swoich neandertalskich przodkach, dla których rąbnięcie
przeciwnika kamieniem od tyłu w łeb było bardziej oczywiste, niż stanięcie z nim do walki
twarzÄ… w twarz.
- Kiedy znów znajdziemy się nad otwartym terytorium, kapitanie?
- Koniec z otwartym terytorium, panie Richards, jeżeli nadal będziemy zmierzać na
południe. Przeciąwszy wybrzeże Kanady, znajdziemy się nad morzem.
- Lecąc dalej na południe, znajdziemy się na przedmieściach Nowego Jorku?
- To ogromne miasto - rzekł Holloway.
- Dziękuję.
Pod nimi rozpościerało się Newark jak garść zakurzonej biżuterii rzuconej beztrosko
przez damę z wyższych sfer do kosmetyczki wyłożonej czarnym aksamitem.
- Kapitanie?
- Tak? - usłyszał zmęczony głos.
- Zmienimy kurs na zachód.
Mc Cone podskoczył na siedzeniu. Amelia westchnęła z przejęciem.
- Na zachód? - spytał Holloway.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]