[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jakub zwróci³ siê na lewo w ty³, pacho³ki popchnêli Cygana, a deputacja przyst¹pi³a do
uca³owania rêki wielmo¿nego , który teraz dopiero móg³ swobodnie zapaliæ cygaro i przej-
rzeæ dzienniki.
W chwilê potem na górnym korytarzu rozleg³ siê krzyk ostry, przeci¹g³y.
Jedn¹ z najmilszych czynnoSci pana nadzorcy by³o roztrz¹sanie sumieñ aresztanckich. Po-
siada³ on ca³y zapas przemówieñ moralnych w wielkim religijnym i spo³ecznym stylu, ca³¹
kopalniê przestróg wzruszaj¹cych, ca³y skarbiec piêknie zaokr¹glonych zdañ i buduj¹cych
maksym. Stanowi³o to jego specjalnoSæ i przedmiot prawdziwego dyletantyzmu A czyni³ to
wszystko z natchnienia, bez uprzednich przygotowañ, improwizowa³ po prostu. Przy impro-
wizacji takiej sam bywa³ niezmiernie wzruszony, a dr¿¹cy z lekka g³os jego i oczy, mg³¹ wil-
gotn¹ zasz³e, pobudza³y do skruchy wszystkich, którzy siê ju¿ do winy przyznali.
St¹d uwa¿any by³ za urzêdnika prawdziwie u¿ytecznego, a to uznanie zas³ug pobudza³o
go do nowych wysi³ków krasomówczych.
Tym razem wszak¿e wymowa pana nadzorcy nie znalaz³a odpowiedniego zastosowania.
Cygan bowiem zaraz po egzekucji swojej straci³ przytomnoSæ, a potem wpad³ w tak¹ gor¹cz-
kê, ¿e go jeszcze tej samej nocy do lazaretu przenieSæ musiano.
Le¿a³ tydzieñ, le¿a³ dwa tygodnie, plu³, kaszla³, kwêka³, skar¿y³ siê, ¿e go w piersiach, to
w plecach k³uje, i wychud³ strasznie. Zwlók³ siê nareszcie ze swego tapczana i pochylony, ze-
starza³y, wiêcej do cienia ni¿ do cz³owieka podobny, pod numer poszed³. Ale tu pogorszy³o
mu siê raptownie. Dosta³ dreszczów, gor¹czki, krew mu siê ustami rzuci³a, a¿ trzeciej coS
nocy umar³ nad ranem, nie obudziwszy ani jednym jêkiem ¿adnego ze swoich s¹siadów.
Teraz dopiero zaczêto przeb¹kiwaæ, ¿e Wiewióra zanadto mu do³o¿y³ . M³odsi zw³aszcza,
frajery , których zwykle recydywiSci we wzgardzie i poniewierce maj¹, burzyli siê po k¹tach.
Ju¿ci to nie po katolicku tak cz³eka zbiæ, ¿eby go a¿ ubiæ mówi³ jeden.
Przecie go nie ubili na piêkne...
Nie ubili na piêkne, ale w nim wszystkie w¹tpia het precz oberwali. To jak¿e mia³ ¿yæ?
Musia³ umieraæ.
66
Tymczasem w kancelarii przygotowywano raport, jako taki a taki wiêzieñ na gor¹czkê czy
te¿ febrê umar³. W³aSnie podyktowa³ by³ pan nadzorca powy¿sze s³owa pomocnikowi swe-
mu, kiedy ten rzek³:
Kiedy¿ mu siê wyrok mia³ skoñczyæ?
Tak na pamiêæ nie mo¿na wiedzieæ odpar³ wielmo¿ny ale przecie¿ to wszystko
pod³ug ksiêgi idzie. Jakub! podaj no ksiêgê!
Poda³ Jakub czarno oprawny wolumin, a pan sekretarz przerzucaæ go zacz¹³.
A to co? zawo³a³ nagle i podniós³ wzrok na pana nadzorcê, wskazuj¹c palcem datê.
Pan nadzorca spojrza³ niedbale przez ramiê. Spojrza³ i raptem zerwawszy siê z fotela
utkwi³ przera¿one oczy w twarzy pana sekretarza. Chwilê trwa³o milczenie, podczas kiedy
tych dwóch ludzi przenika³o siê wzajemnie wzrokiem.
Tam do licha zawo³a³ wreszcie pan nadzorca zapomniawszy zupe³nie o obecnoSci Ja-
kuba A toæ siê jemu wyrok skoñczy³ blisko na dwa tygodnie przed ow¹ ucieczk¹...
Sta³ Jeszcze chwilê i patrzy³ os³upia³y przed siebie.
Diabli go wiedzieli! wykrzykn¹³ wreszcie rzucaj¹c siê w fotel i nie by³o ju¿ wiêcej
o tym mowy.
Przez parê wszak¿e nastêpnych tygodni drzwi kancelarii nie zamyka³y siê prawie. Od sa-
mego rana pukanie pod numerami.
Czego tam?-pyta niecierpliwie stra¿nik.
Otwieraæ no, otwieraæ! Muszê iSæ do kancelarii.
A co tam? pyta pan nadzorca wchodz¹cego aresztanta w towarzystwie stra¿nika.
A to, proszê wielmo¿nego pana, przyszed³em siê dowiedzieæ wedle wyroku, bo mo¿e mi
siê ju¿ skoñczy³.
Có¿ znowu! mówi³ zmieszany ,,wielmo¿ny przecie¿ masz w wyroku dwa lata, a sie-
dzisz dopiero pó³tora.
Tak ci to niby jest, wielmo¿ny panie, ale chcia³bym wiedzieæ dokumentnie wed³ug ksiêgi...
Pan nadzorca przygryza czerwone, pe³ne wargi, ¿eby nie wybuchn¹æ.
Po chwili znowu ta sama historia. Za kwadrans znowu. Dziewiêciu, piêtnastu, dwudzie-
stu wali naraz we drzwi, wszyscy wo³aj¹ stra¿nika, wszyscy chc¹ iSæ do kancelarii. Jakub
biega od numeru do numeru, krzyczy, prosi, traci g³owê, nareszcie najciekawszych prowadzi
do kancelarii.
Proszê wielmo¿nego pana, przyszliSmy siê dowiedzieæ wedle wyroków. bo mo¿e ju¿ siê
nam pokoñczy³y...
Idxcie do diab³a z waszymi wyrokami! krzyczy w ostatniej pasji pan nadzorca. A to
cz³owiek nawet spokojnie odetchn¹æ nie mo¿e. -
By³o to w³aSnie po obiedzie.
Ale my chcieli zobaczyæ ksiêgê. Ja umiem czytaæ.
I ja...
I ja...
Pan nadzorca czuje siê z³amany. Ka¿e Jakubowi podawaæ ksiêgê, pokazuje palcem daty,
t³umaczy. Aresztanci krêc¹ g³owami z niedowierzaniem. Jeden z nich udaje, ¿e czyta. Wy-
chodz¹ wreszcie, aby powróciæ jutro, pojutrze, za tydzieñ. O biedny Cyganie! To by³a two-
ja pomsta!
67
II. JESZCZE JEDEN NUMER
A to? zapyta³am, kiedySmy doszli do koñca wiêziennego korytarza, gdzie w g³êbi wi-
daæ by³o drzwi na klucz zamkniête.
To odrzek³ zako³ysawszy siê lekko nadzorca to jest jeszcze jeden numer.
Rozmowa mia³a miejsce za pierwszej bytnoSci mojej w wiezieniu, kiedym jeszcze nie wie-
dzia³a, ¿e siê tu o nic pytaæ nie nale¿y
Co zobaczysz, us³yszysz, zauwa¿ysz, w powietrzu chwycisz to twoje, ale daremnie byS
pyta³ o cokolwiek. Nie dlatego, ¿eby ci kto w odpowiedzi mia³ pozostaæ d³u¿nym. Broñ Bo¿e.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]