[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tygodnie, gdyby tylko rozsądnie nimi dysponowali. Nasi
klienci byli pod wrażeniem. Torby stały się cięższe, a my
zaczęliśmy zamawiać większe z powodu dodawanych racji
żywnościowych, ale dzięki temu mogliśmy zaspokajać więcej
ich potrzeb i nikt nie skarżył się na ciężar toreb. Gdy zresztą
okazywały się za ciężkie, na przykład dla kobiet, mężczyzni
pomagali im je zanieść do miejsca, gdzie koczowały w
kartonowych pudłach czy namiotach. Wszyscy byli
zadowoleni, że w torbach prócz rzeczy znalazły się także
produkty żywnościowe.
Proszono nas także o wodę, ale tego problemu nie byliśmy
w stanie rozwiązać. Butelkowana woda sprawiała, że torby
stawały się zbyt ciężkie do noszenia, tak dla nich, jak i dla nas.
Odkąd dodaliśmy racje żywnościowe, trudno mi było
wyciągnąć ciężkie torby z furgonetki, a gdyby jeszcze doszła
do tego woda, stałoby się to całkiem niemożliwe. Kobiety z
ulicy również by sobie z tym nie poradziły Choć często
proszono nas też o wodę, nie mogliśmy zaopatrywać w nią
bezdomnych. Zamiast tego zaczęliśmy dawać im puste
plastikowe butelki, aby sami mieli ją w co nabrać. To było
najlepsze, co mogliśmy zrobić.
Nie zdecydowaliśmy się też dodawać do rzeczy żadnych
leków. Choć wielu bezdomnych, których obsługiwaliśmy,
było chorych i potrzebowało leków na lżejsze i cięższe
dolegliwości, i z pewnością przydałyby im się leki na kaszel
czy przeziębienie, bałam się dawać im coś, co mogłoby
wywołać uczulenie, a więc spowodować więcej złego niż
dobrego. Nie chciałam podejmować takiego ryzyka. Poza tym
czułam, że dając im leki, mogłabym zachęcać ich, by unikali
wizyt w przychodniach czy klinikach, kiedy to było
konieczne, więc powstrzymaliśmy się przed tym, choć
potrzeby były ogromne. Był to jednak z naszej strony
świadomy wybór i nie zdecydowaliśmy się na wydawanie
bezdomnym jakichkolwiek leków. Poprzestaliśmy jedynie na
bandażach i środkach antyseptycznych.
Ludzie wiedzą, kiedy pojawiamy się na ulicach. Wieści
szybko się rozchodzą i wiele osób zdołało rozgryzć nasz
grafik. Domyślają się, kiedy mogą spodziewać się naszej
kolejnej wizyty. Sztuczka polega na tym, by odnalezć nas tej
nocy, kiedy wychodzimy w teren. Staraliśmy się odwiedzić
możliwie jak najwięcej miejsc, w których na co dzień żyją i
koczują bezdomni. Pytamy ludzi, gdzie jeszcze są bezdomni, i
szukamy ich. Odwiedzamy stare parkingi, ciemne uliczki,
miejsca pod wiaduktami i parcele przy placach budów. Nikt
nie podejrzewałby nawet, że w takich miejscach mogą
ukrywać się i żyć ludzie. Staramy się ich odnalezć. A oni
szukają nas.
Jednym z najbardziej użytecznych narzędzi i środków
łączności na ulicach są komórki" i bynajmniej nie takie, które
można schować do kieszeni. W żargonie ulicy komórka" to
osoba na rowerze jeżdżąca od jednej grupy do drugiej,
przekazująca nowiny i informująca ludzi o tym, co się dzieje
w okolicy. Dzięki komórkom" krążącym po rejonach, które
odwiedzamy, więcej osób dowiaduje się o nas i przybywa w te
pędy Jesteśmy wdzięczni komórkom", które pozwalają nam
dotrzeć do jeszcze większej grupy osób.
Liczba rozdawanych toreb szybko wzrosła z
siedemdziesięciu pięciu do stu, potem do stu dwudziestu
pięciu, a w końcu do stu pięćdziesięciu. Utrzymywaliśmy ten
wynik przez czas jakiś, aż ostatecznie osiągnęliśmy poziom
dwustu, dwustu pięćdziesięciu, a koniec końców trzystu. Nie
trzeba nic robić, by kwalifikować się do otrzymania torby.
Trzeba tam tylko być. Ludzie, którzy mówią, że potrzebują
drugiej torby dla męża, żony, chłopaka, dziewczyny czy
kolegi, który koczuje w koju trzy przecznice dalej i jest zbyt
chory, żeby do nas dotrzeć, też ją dostają. Kim jesteśmy, aby
podawać w wątpliwość prawdziwość ich słów? Ich życie i tak
jest dostatecznie ciężkie, nie musimy jeszcze bardziej go
utrudniać. Do dziś wierzę, że niemal żadna z tych osób nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]