[ Pobierz całość w formacie PDF ]
końca malowanymi księżycami i gwiazdami, pastor zaś
wycinał z tektury rozmaite formy.
- Nożyczki! - rzuciła bratankowi suchą komendę ciotka
Morag, jak chirurg instrumentariuszce podczas operacji.
Stewart podsunął jej wiklinowy koszyk z przyborami do
szycia.
- Nessie - zażądał pastor - odłóż to i chodz tutaj,
wyciągnij rękę.
Nessie wniosła właśnie tacę z zastawą do herbaty, z
biskwitami i słodkimi ciasteczkami.
- Och, nie! Niech pastor poprosi pana Stewarta - zaczęła
się krygować spuszczając oczy.
- Ależ proszę cię, Nessie - nalegał pastor.
Jednakże Nessie się odwróciła, więc pastor, w ferworze
przygotowań, zdecydował się wciągnąć do pomocy Mary,
jedną z młodych Maorysek.
- Uklęknij tutaj - wskazał.
Widząc, że Mary posłusznie klęka, Nessie, w obawie
utraty obiecanej głównej roli, wykrzyknęła: "Już dobrze,
dobrze!" - i sama przycupnęła we wskazanym miejscu.
- Wyciągnij rękę - zakomenderował pastor, który miał na
plecach przypięte małe anielskie skrzydełka.
Nessie, rozpromieniona pod wpływem przyglądających
się, uniosła ostrożnie rękę. Kiedy jednak pastor zamierzył się
tekturowym toporem, Nessie krzyknęła i cofnęła dłoń.
- Nie, nie! - skarcił ją zniecierpliwiony pastor. - Nie
uciekaj z ręką. - Podniósł topór i machnął nim przed nosem
Nessie. - Nie rozumiesz? Jesteś napadniętą - wyjaśnił unosząc
jej ramię.
Tym razem Nessie ujrzała na ścianie cień spadającego
topora i swojej odrąbywanej ręki. Pastor stał się napastnikiem,
ona jego niewinną ofiarą. Pisnęła widząc, że pastor ponownie
podnosi topór. Pozostali się roześmiali.
- Jak rozlejemy krew - cieszył się pastor - efekt będzie
piorunujący.
Pastor entuzjazmował się genialnością dramatycznego
pomysłu. Jednakże dłoń brata na ostrzu topora przejęła
dreszczem Morag. Obraz na ścianie bawialni wyglądał
groznie, topór wydał jej się zbyt realistyczny. Ogarnął ją lęk,
czy nie przesadzą dokładając do tego jeszcze zwierzęcą krew.
Lekcje muzyki odbywały się raz na trzy dni, bo tylko tyle
czasu mogła Ada wygospodarować od prac domowych,
chociaż gdyby miała fortepian na własność, z pewnością
znalazłaby sposób urwania codziennie paru godzin z domowej
harówki. Utartym zwyczajem Flora towarzyszyła zawsze
matce do chaty George'a Bainesa, musiała jednak pozostawać
na zewnątrz podczas lekcji.
Pies Flynn czmychał i chował się pod domem, gdy tylko
usłyszał szelest ich spódnic i paplaninę Flory. Flora, owinięta
swoim czerwonym płaszczykiem, wsuwała się na brzuchu pod
werandę i próbowała go wypłoszyć. Chata Bainesa stała na
niskich palach dla ochrony drewnianej podłogi przed wilgocią
i robactwem. Flora wpełzała kawałek pomiędzy pale, lecz
kiedy ogarniała ją ciemność i stęchlizna, a nad głową
zaczynały dudnić kroki, wycofywała się przestraszona.
"Flynn, Flynn" - nawoływała rozpaczliwie, ale pies nauczony
smutnym doświadczeniem, pozostawał w ukryciu.
Mając przed sobą perspektywę samotnego popołudnia,
Flora wdrapała się na werandę i zapukała do drzwi.
- Chcę mówić z mamusią - zażądała, gdy Baines jej
otworzył.
Ada przerwała granie i wyszła na werandę. Zamknęła za
sobą drzwi.
- Nie chcę być na dworze - oświadczyła Flora, - Chcę się
przyglądać.
- Nie - zasygnalizowała Ada. - Baw się grzecznie na
dworze.
- Będę cicho jak myszka.
- Nie, on jest bardzo nieśmiały.
- Nie będę na niego patrzyła - nalegała Flora. Ada
potrząsnęła stanowczo głową, zdecydowana wracać do
przerwanego grania. Nie była pewna Bainesa, ani warunków
ich umowy. Flora musi pozostać na dworze.
Dziewczynka odeszła powoli w drugi koniec werandy, ze
zgarbionymi plecami i zwieszoną głową. Na jej twarzy
malował się zawód i bunt, kiedy z wewnątrz dobiegło
arpedżio matki. Nienawykła do spędzania samotnie czasu i
zazdrosna, ilekroć uwaga Ady skupiała się na kimkolwiek
innym, Flora czuła się boleśnie skrzywdzona.
W izbie George Baines przyglądał się grającej Adzie. Jej
zachowanie było dzisiaj inne, swobodniejsze, bardziej
przypominało nastrój tamtego dnia na plaży. Baines słuchał w
napięciu, chłonął całym sobą muzykę, która go koiła i której
zawsze mu teraz brakowało. Krążył po izbie, zbliżając się
coraz bardziej, jak zwierzę skradające się do ofiary. Ada, choć
grała ze zwykłą pasją, była świadoma jego poruszeń. Kiedy
się zatrzymał, oparty o tył fortepianu, z utkwionym w nią
spojrzeniem, popatrzyła na niego, po czym zamknęła oczy.
Pragnęła rozpłynąć się w muzyce, cała się w nią przemienić.
Tej nocy George'owi Bainesowi śniła się muzyka. Zniła
mu się Ada McGrath i przedziwne melodie, którymi napełnia
jego dom. Zbudował tę chatę przed laty, kiedy kupił pod nią
ziemię. Budowa, z drzew, które ściął, żeby oczyścić działkę,
zajęła mu ledwie parę tygodni. Chata była nader skromna,
składała się z jednej izby, z wnęką do spania oddzieloną
zasłoną i oknami opatrzonymi w okiennice, ale bez szyb.
Baines zamierzał zbudować coś przestronniejszego, ale jakoś
nigdy do tego nie doszło. Na jego potrzeby dom był
wystarczający, odpowiadała mu jego prostota.
Teraz w izbie stał niezwykły mebel, instrument muzyczny
wspanialszy od czegokolwiek, co widział od lat. Kiedy
otwierał rano oczy, fortepian był pierwszą rzeczą, którą
napotykał wzrokiem. Odsuwał koronkową zasłonę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]