[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i telefon na Florydzie oraz klucz do mojego domu w Remsenberg. To blisko We-
sthampton, na Long Island. Tam jest bardzo pięknie, niemal zbyt pięknie. Dom
znajduje się nad zatoką, dokładnie w środku rezerwatu ptaków. Rodzina, do której
to miejsce należało wcześniej, nazwała je Roześmiany Kapelusz i to jest odpo-
wiednia nazwa. Zawsze czuję się tam dobrze, co nie zdarza mi się często ostatnimi
czasy. Poniżej napisałem adres. Dużo dzisiaj tych adresów. Proszę, nie krępuj się
i odwiedzaj dom, kiedy tylko zechcesz. Będę szczęśliwy, wiedząc, że tam bywasz.
Proszę, nie zapomnij zostawić brudnych naczyń w zlewie. Będę wtedy wiedział, że
przyjechałaś. Mówię poważnie!
Nie wiem, co o tym myślisz, ale jeśli o mnie chodzi, to między nami jeszcze nie
skończone. Nie ma na to żadnych szans. Musiałaś uderzyć mnie czymś w rodzaju
czarodziejskiej pięści, bo nie mogę przestać myśleć o Tobie. Nawet teraz.
A oto, co odpisałam na Florydę:
Weber, dziękuję ci bardzo za najpiękniejszą kurtkę na świecie. Nigdy nie mia-
łam czegoś podobnego. Nie wiem, co mogłabym powiedzieć poza tym, że będę
o nią dbała. Twoja uprzejmość jest nieuczciwie wielka. Nie sądzę, żebym kiedy-
kolwiek odwiedziła Twój Roześmiany Kapelusz , ale miło mi mieć ten klucz na
swoim kółeczku.
Spojrzałam na list i zmieniłam ze dwadzieścia razy interpunkcję. Potem wrzu-
ciłam go do kosza na śmieci i poszłam zrobić obiad.
Danek i ja pokłóciliśmy się. To była kłótnia typu: jest środek zimy nudzimy
się i nie ma nic lepszego do roboty jak dokuczać sobie nawzajem. Danek miał
78
trochę racji, ja też. Kogo to obchodzi? Na koniec wyszłam z pokoju królewskim
krokiem.
Idę spać.
Na szczęście położyłam Mae pół godziny przed tym, jak daliśmy pokaz na-
szych sztucznych ogni. Chwała Bogu, że łazienka była połączona z sypialnią, więc
nie musiałam tracić twarzy, jeszcze raz ocierając się o mojego męża w drodze do
wanny. Była wprawdzie dopiero dziewiąta wieczorem, ale nie pozostało mi nic
innego niż łóżko.
Sen zaczął się w pustym pokoju, który przypominał mi salę ćwiczeń baleto-
wych. W środku stały kobiety w średnim wieku, ubrane w niemożliwe do opisania
stroje, było ich chyba ze dwadzieścia, a w rękach miały identyczne, długie, zielo-
ne szale, którymi zamiatały podłogę, wykonując długie, taneczne łuki. Końcówka
każdego szala płonęła, ale ogień nie rozprzestrzeniał się ani nie pożerał jedwabiu.
Migotał na koniuszku jak zapalony knot.
Kobiety wpatrywały się we mnie pustym wzrokiem. Powietrze w pokoju by-
ło ciężkie i śmierdzące zjełczałym potem i dymem. Szale płonęły dziwacznymi,
obcymi barwami.
Ty już tu nie mieszkasz. Nazywasz się James! Mówiły to jednym głosem,
a to bezbarwne unisono pozbawiało mnie odwagi. Nie masz prawa do Kości.
%7łyjesz gdzie indziej!
Ruszyły w moją stronę. Za nimi szale błyszczące ogony.
Jeżeli tu zostaniesz, twoja Mae spłonie. Mały szalik. Jedwabne niemowlę.
Nasze sny są niczym bałagan, jaki robią w kuchni dzieci, kiedy w pobliżu
nie ma nikogo, kto by na nie krzyknął. Keczup, jedno albo dwa jajka, polewa
czekoladowa wszystko zmieszane i rozrzucone dookoła.
Gdzie są kiełki pszeniczne? Spójrzcie na tę puszkę małży! Wrzućcie je do
środka! Trochę jawy, trochę marzeń, dużo rzeczy Bóg wie skąd i voila! To było
nocne kino. Ale z nadejściem mojej tajemniczej, wyjątkowej Rondui wszystko
zaczęło się upraszczać, rzeczy łączyły się ze sobą i czasem przerażały.
Obudziłam się. Dopiero drugi raz w moich snach pojawiały się odnośniki do
rzeczywistego świata, ale w obu przypadkach miało to związek z Mae.
Wyśliznęłam się z łóżka najciszej, jak mogłam, i poszłam do dziennego poko-
ju. Nie wiadomo dlaczego mała lampka nad kołyską Mae była zapalona, a moja
córka leżała na plecach, całkowicie rozbudzona. Była chyba trzecia nad ranem.
Cześć, mamusiu!
Mae?
Miała pięć miesięcy i potrafiła mnie zawołać.
Tak, mamusiu, czekałam na ciebie. Zciskając krawędz kołyski, patrzyłam
na nią.
Idz i obejrzyj swoją twarz, mamusiu. To zrobiły te kobiety. Tak się ich boję.
One palą.
79
Następną rzeczą, jaką pamiętam, był widok mojej twarzy, zupełnie nowej w ła-
zienkowym lustrze. Kolorowe spirale i wiry, niebieskie piegi, mały, czarny pie-
przyk to wszystko było wyrysowane na moim czole, policzkach, na podbród-
ku. . . Dotknęłam kilku miejsc, żeby się upewnić. Skóra, jakby chcąc podkreślić
przemianę, była śliska i gładka. Pod moimi niedowierzającymi, ślizgającymi się
palcami mała myszka nad prawym okiem rozmazała się na zawsze. Fioletowe
kółko przybrało formę stożka, barwy indygo. . .
Obudziłam się i tym razem świat był naprawdę mój: Danek tuż przy moim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]