[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Spojrzała w okno i wzdrygnęła się. Na dworze
szalała śnieżna zawierucha.
- Nie... może jutro?
- Dobrze... ale jutro będziesz musiała mnie znowu
o to poprosić.
Nim zdążyła zaprotestować, pocałował ją szybko,
jakby bezwiednie, i zsunÄ…Å‚ z kolan.
- Musimy już jechać, zanim pogoda się pogorszy.
Uparł się, że odwiezie ją do pensjonatu samochodem.
- A gdzie jest samochód Ankę? - spytał, rozglądając
się po parkingu, gdy już dotarli na miejsce.
- Widocznie jeszcze nie wróciła.
-Miała zamiar robić zakupy w North Conway?
- Zabębnił palcami o kierownicę.
-Chyba tak. - Dlaczego jÄ… pytaÅ‚? Przecież roz­
mawiaÅ‚ z AnkÄ™ caÅ‚kiem niedawno. Nie chciaÅ‚a po­
ruszać teraz tego niezręcznego tematu. Ogarnęło ją
odrętwienie i miała nadzieję, że potrwa ono bardzo,
bardzo długo. Wzruszyła ramionami i wyślizgnęła
siÄ™ z samochodu.
Chwilę pózniej stała z nartami w ręku, czując
umykajÄ…ce z policzka ciepÅ‚o jego pocaÅ‚unku i obser­
wując, jak czarny porsche z zabójczą prędkością pędzi
w dół wzgórza.
Maureen bawiła się z Gittą w salonie.
- Co się stało? - spytała, widząc przygnębioną twarz
Coffee.
Właśnie odprawiłam jedynego mężczyznę, którego
mogłabym pokochać! - pomyślała CofTee, ale nie
mogła tego powiedzieć.
- Boli mnie głowa - usprawiedliwiła się. - Pójdę
zrobić herbatę.
JefFie jeszcze nie wrócił. W taką pogodę szkolny
autobus bÄ™dzie jechać bardzo wolno, rozmyÅ›laÅ‚a Co­
fTee, nastawiając wodę. Ku swej radości usłyszała
jednak po krótkiej chwili znajomy tupot nóg w holu.
- Ale sypie! - Z policzkami zaróżowionymi z zimna
Jeftie wpadł w podskokach do kuchni, wlokąc za sobą
wełniany szalik. - Czy mogę pójść do Dodge'a i pograć
z nim? - zapytał od progu.
CzekaÅ‚a jÄ… trudna rozmowa. MusiaÅ‚a mu powie­
dzieć. MusiaÅ‚a mu wyznać, że Dodge wyjeżdża. Za­
stanawiała się, za czym będzie bardziej tęsknić - za
szachami, czy za tym dopiero co poznanym mężczyz­
ną. Poza tym był jeszcze ten list, który dostała na
poczcie...
- Jeffie, dziś musisz zająć się Gittą - zaczęła trochę
niepewnie. - UsiÄ…dz, zrobiÄ™ ci czekoladÄ™ i poroz­
mawiamy. - Podeszła do plecaka i wyjęła kopertę.
- Popatrz, co oddał mi listonosz.
Wyraz twarzy Jeffie'ego z każdym jej słowem
stawał się coraz bardziej nieodgadniony. Z bólem
w sercu widziała, że jej syn zamyka się w sobie,
oddala, patrzy na nią z chłodnym dystansem.
- W każdym razie to nie był dobry pomysł, Jeffums
- zakończyła pojednawczo. - Boston leży bardzo
daleko. Nie mogłabym cię tam zawiezć. Musimy
przecież zajmować się babcią i pensjonatem.
- Dodge mnie zawiezie - odparł z uporem. - On
lubi szachy.
- Dodge nie może ciÄ™ zabrać, kochanie. - Po­
gładziła go po włosach. - On wyjeżdża.
StaÅ‚ jak zamurowany. W jego nienaturalnie roz­
szerzonych oczach malowało się przerażenie.
- Co takiego? - wybełkotał. - On nie może... Nie
może wyjechać!
- Obawiam się, że musi, kochanie. Jest tu tylko
przejazdem. Ludzie stale tu przyjeżdżajÄ… i wyje­
żdżają...
Ale nie Dodge! - zdawały się krzyczeć jego oczy.
Odwrócił się nagle i wybiegł z kuchni. Chciała biec za
nim, ale coś ją powstrzymało. Pomyślała, że powinna
dać mu chwilę na ochłonięcie. W końcu był to dla
niego cios. Była pewna, że pobiegł do Maureen.
W krytycznych momentach zawsze szukał u niej
pocieszenia.
Ale po kilku minutach, gdy wniosła tacę do salonu,
Jeffie'ego tam nie było. Okazało się, że Maureen
w ogóle go nie widziaÅ‚a. Coffee postawiÅ‚a tacÄ™ z her­
batą i ciasteczkami na stoliku i pobiegła w kierunku
schodów, gdy nagle otworzyły się drzwi i do holu
wtargnęła uÅ›miechniÄ™ta para goÅ›ci obÅ‚adowanych na­
rtami i bagażem, a za nią następni niespodziewani
przyjezdni. OkazaÅ‚o siÄ™, że mieli zarezerwowane po­
koje na weekend, ale z powodu pogarszajÄ…cej siÄ™
pogody postanowili dotrzeć na miejsce wcześniej.
Formalności meldunkowe i cała reszta zajęły Co-
ffee prawie godzinę. Dopiero wówczas z duszą na
ramieniu pobiegła na górę do pokoju Jeffie'ego.
-Jeffums? - Stanęła w otwartych drzwiach
i wstrzymała oddech. Pokój Jeffie'ego był pusty.
Z narastającym przerażeniem sprawdziła wszystkie
pokoje na trzecim, a potem na drugim piętrze, ale
i tam nie znalazła Jeffie'ego.
Przeskakując po dwa stopnie zbiegła na dół
w chwili, gdy frontowe drzwi otworzyły się i stanął
w nich Dodge.
- Co się stało? - spytał, przytrzymując ją. Za
nim z pobladłą twarzą i szeroko otwartymi oczami
stała Ankę.
- Jeffie! - zdołała z siebie wydusić, wyrwała mu się
i pobiegła do saloniku, a potem do kuchni.
Dodge dopędził ją na werandzie.
- Coffee! Powiedz mi, co się stało?
-Jeffie... musiał pojechać do ciebie. Jego narty
zniknęły! Czy zamknąłeś domek? - Pytanie było
zbyteczne. Dobrze pamiętała, jak Dodge przekręcał
w zamku klucz.
- Chodzmy! - Chwycił jej rękę, gdy machinalnie
sięgała po swoje narty. - Samochodem, Coffee. Drogi
sÄ… jeszcze przejezdne.
-1 tak biorę narty - odparła, modląc się w duchu,
aby nie były jej potrzebne.
ROZDZIAA JEDENASTY
Przed domkiem Dodge'a wokół tarasu wydeptana
Å›cieżka na wpół zasypana Å›wieżym Å›niegiem Å›wiad­
czyła, że Jeffie tu był i maszerował czas jakiś w tę
i z powrotem, aby nie zamarznąć. Dalej ślady biegły
w dół wzgórza.
- Jadę za nim! - krzyknęła Coffee, pędząc do
samochodu po narty.
- ZadzwoÅ„ najpierw do Petera Bradforda i poin­
formuj go, dokąd się udajemy - zawołał za nią Dodge,
otwierajÄ…c drzwi domu. - PrzebiorÄ™ siÄ™ szybko...
Był opanowany i rozsądny. Jakże mu była za to
wdzięczna. Gdy trzęsącymi się palcami wykręcała
numer Petera, prześladował ją widok zranionych oczu
Jeffle'ego. A więc Jeffie przybiegł do Dodge'a! Gdzie
będzie go szukać? - zastanawiała się gorączkowo. Nie
znalazł nart Dodge'a na swoim miejscu pod tarasem,
ponieważ Dodge postawił je rano z drugiej strony
domu. Nie zauważyÅ‚ również braku samochodu. Mu­
siał dojść do wniosku, że Dodge pojechał na nartach
w kierunku Ellis River i tam zapewne będzie go
szukać. O Boże, czy zdoła zawrócić, jeśli go tam nie
znajdzie?
Usłyszała sygnał automatycznej sekretarki Petera
i powiedziała, przełykając łzy:
- Peter, tu Coffee. Jest wpół do piątej. Jeffie
prawdopodobnie udaÅ‚ siÄ™ na szlak Ellis River. Jedzie­
my tam z Dodge'em.
Odwróciła się. Dodge stał za nią.
- Myślisz więc, że pojechał mnie szukać?
- PowiedziaÅ‚eÅ› wczoraj, że tam bÄ™dziesz dziÅ› ćwi­
czył.
- Ależ, Coffee, nie było mojego samochodu. Czy
nie domyślił się, że...
- Nie sprawdzał. Nie ma jego śladów z drugiej
strony domu. Poza tym był zdenerwowany. Przeżył
szok.
Przez caÅ‚Ä… drogÄ™ w dół wzgórza, aż do skrzyżowa­
nia z głównym szlakiem, Coffee modliła się: Boże,
spraw, aby zakręcił pod górę. Boże, spraw, żeby
pojechał do domu.
Jednak ledwie widoczne Å›lady nieuchronnie kiero­
wały ich w dół. Najpierw Richard, a teraz Jeffie...
Nie, to nie może się powtórzyć...
- Jaką ma nad nami przewagę? - zawołał Dodge.
Jego słowa zagłuszało wycie wiatru.
- Około godziny, może mniej, jeśli długo czekał
przed domkiem.
- Znajdziemy go, Coffee. ObiecujÄ™ ci. Trzymaj siÄ™
blisko, byśmy się nie zgubili.
Szlak Ellis River... W iluż snach przemierzała tę
przepaścistą ścieżkę wijącą się wzdłuż czarnej rzeki?
Ile razy jechała w myślach śladami Richarda tym
białym tunelem wśród ciemnych drzew? To nie koniec
- zaprzeczała słowom Richarda. - To nie może być
koniec! Dodge przyrzekł jej, że odnajdą Jeffie'ego. Ale
ledwie widoczne ślady nart wiodły wciąż na północ
w kierunku Mount Washington. Ale za kim podążał
JefRe? Za ojcem, który przedzierał się tą ścieżką trzy
lata temu, czy za tym mężczyznÄ…, który teraz do­
trzymywał jej kroku?
Dodge złapał ją za ramię. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •