[ Pobierz całość w formacie PDF ]
służby.
Kto co kupić, kto sprzedać, a jensi byle jarmarku użyć.
Któren wiódł na postronku krowinę albo i ciołaka, kto zaś gnał przed sobą maciorę z prosiętami, co ino
pokwikiwały i rwały się tak, że trza je było cięgiem oganiać i stróżować, bych pod wozy nie wpadły;
jenszy człapał się na szkapie; drugie oganiały wystrzyżone barany, gdzieniegdzie zaś bieliło się stadko
gęsi z podwiązanymi skrzydłami, to grzebieniaste koguty wyzierały spod zapasek kobiecych... A i wozy
niezgorzej jechały wyładowane, raz w raz z jakiegoś półkoszka spod słomy wyzierał ryj karmnika i
kwiczał, aż gęsi gęgały zestrachane i psy, co szły zarówno z ludzmi, doszczekiwać poczynały przy
wozach I szli tak całą drogą, że choć szeroka była, a pomieścić się trudno wszystkim było, że jaki taki
schodził na pole w bruzdy.
O dużym już dniu, kiej się tak przetarło na niebie, że ino, ino słońca było patrzeć, wyszedł i Boryna z
chałupy; przódzi już, bo o świtaniu, Hanka z Józką pognały maciorę i podpasionego wieprzka, a Antek
powiózł dziesięć worków pszenicy i pół korczyka czerwonej koniczyny. W domu ostawał tylko Kuba z
Witkiem i Jagustynka, przywołana, żeby jeść uwarzyła i krów dojrzała.
Witek beczał w głos pod oborą, bo chciało mu się na jarmark.
- Czego się to głupiemu zachciewa! - mruknął Boryna, przeżegnał się i poszedł pieszo, bo liczył, że się
po drodze przysiędzie do kogo; jakoż i zaraz tak się stało, bo tuż za karczmą dopędził go organista,
jadący bryczką w parę tęgich koni.
- Cóż to, na piechty, Macieju?
- La zdrowia... Niech będzie pochwalony.
- Na wieki. Siadajcie z nami, zmieścimy się! - proponowała organiścina.
- Bóg zapłać. Doszedłbym, ale jak powiadają, zawżdy milej duszy, kiej ją wóz ruszy - odrzekł sadowiąc
się na przednim siedzeniu, plecami do koni.
Podali sobie przyjaznie ręce z organistami i konie ruszyły.
- A pan Jaś skąd się wziął, to już nie w klasach? - zapytał chłopca, siedzącego z parobkiem i
powożącego.
- Przyjechałem tylko na jarmark! - zawołał wesoło organiściuch.
- Zażyjcie, francuska... - proponował organista pstrzykając w tabakierkę.
Zażyli i pokichali solennie.
- Cóż tam u was? Sprzedajecie co dzisiaj?
- Bogać ta nie, powiezli do dnia pszenicę, a kobiety pognały świnię.
- Aż tyle! - wykrzyknęła organiścina. - Jasiu, wez szalik, bo chłodno! - zawołała do syna.
- Ciepło mi, zupełnie ciepło - zapewniał, lecz mimo to okręciła mu czerwonym szalem szyję.
- Abo to wychody małe? Już nie wiada, skąci brać na wszystko...
- Nie narzekajcie, Macieju, chwalić Boga, macie dosyć...
- Przeciech tej ziemi nie ugryzę, a gotowego grosza w zapasie nie ma.
- Bo rozpożyczacie... mało to macie po ludziach?... Wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi!...
Ale Boryna, nierad tym wypominkom przy parobku, pochylił się szybko i cicho zapytał:
- A pan Jaś długo będzie jeszcze w klasach?
- Do świąt jeno.
- Wróci do dom czy też do urzędu pójdzie?
- Moiściewy, a cóż by w domu robił na tych piętnastu morgach. A mało to jeszcze drobiazgu!... A czasy
ciężkie, jak z kamienia... - westchnęła.
- Bo i prawda, chrztów to ta jeszcze jest dosyć, ale co z tego za profit!
- Pochówków nie brakuje przeciech - dorzucił ironicznie Boryna.
- I... co za pochowki, sama biedota mrze, a ledwie parę razy w rok zdarzy się jakiś gospodarski
pogrzeb, z którego coś kapnie.
- A i wotyw coraz mniej, a i targują się jak te %7łydy! - dorzuciła.
- Z biedy to wszystko idzie i ze złych czasów .- usprawiedliwiał Boryna.
- Ale i z tego, że ludzie o zbawienie swoje ani tych w czyśćcu ostających nie zabiegają. Proboszcz
nieraz o tym mówił do mojego.
- I dworów coraz mniej. Dawniej, kiedy się jezdziło po snopkach czy z opłatkami, czy po kolędzie, czy
też po spisie - to jak w dym do dworu - nie żałowali i zboża, i pieniędzy, i leguminy. A teraz, Boże
zmiłuj się, każdy gospodarz się kurczy i jak ci da snopczynę żyta, to pewnie zjedzoną przez myszy, a
jak tę ćwiartczynę owsa dostaniesz, to pewnie plew w nim więcej nizli ziarna. Niech żona powie, jakie
mi to jajka dawali latoś za spis wielkanocny - więcej niż połowa była zbuków. %7łeby człowiek nie miał tej
trochy gruntu, toby jak dziad żebrać musiał - zakończył podsuwając Borynie tabakierkę.
- Juści, juści... - potakiwał Boryna, ale nie jego tumanić, wiedział ci on dobrze, że organista pieniądze
ma i na procenta albo i na odrobek komornikom rozpożycza, to ino uśmiechał się na te wyrzekania i
znowu spytał o Jasia...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]