[ Pobierz całość w formacie PDF ]

będziemy odwiedzać. - Wskazał głową Justynkę. - Nie
sÄ…dzÄ™, aby rodzice oponowali.
- Oczywiście.
- Mnie będziecie odwiedzali? - spytała rezolutnie,
słysząc ostatnie zdanie policjanta.
- Ciebie. - Pstryknęłam ją delikatnie w nos.
- No ja myślę! - Zmarszczyła brwi.
Wskoczyła do samochodu. Biło od niej energią i
radością. Cholera, przy mnie nigdy jej aż tak wesołej i
pełnej życia nie widziałam.
340
Dom, o którym rozmawiałyśmy tyle razy, trochę
inaczej sobie wyobrażałam. Brązowo-biały klocek w
stylu lat siedemdziesiątych, potwornie brzydki, ale z dość
rozległym i chyba zadbanym ogrodem. Tak przynajmniej
mi się wydawało na pierwszy rzut oka.
- Idzcie sami, ja poczekam przy samochodzie -
zadecydowałam, być może dość zaskakująco, nawet dla
siebie.
- Co ty, Maryśka?! - zaniepokoiła się mała. - A
rodzice? Musisz ich poznać! Chcę im o tobie
opowiedzieć!
- I tak mnie za chwilę zapomną - stwierdziłam
spokojnie.
- To ja im będę przypominać!
- Nie warto. Jeszcze cię poślą do psychiatry.
- No coÅ› ty! Wiesz, jaki tata jest fajny?!
- Jest pani pewna? - spytał nieco strapiony
nadkomisarz.
- Tak. Poczekam tu na pana.
Kucnęłam przed Justynką, aby mieć głowę na jej
wysokości.
- Byłyśmy fajną drużyną, maluchu - szepnęłam jej
do ucha. - Ale o to przecież chodziło, abyśmy obie
wróciły do domu. Tobie już się udało. A my z panem
komisarzem będziemy teraz pracować, aby udało się
także mnie.
- Może zostań tu na trochę - zaproponowała mała.
Nie lubiłam, kiedy płacze, ale teraz byłoby trochę
nieprzyzwoicie, żebyśmy choć trochę obie się nie
poryczały.
341
Zgodnie z potrzebą chwili, kiedy dzieciak zaczął mieć
łzy w oczach, oczywiście ja też przestałam zgrywać
twardziela. Symeon z wyczuciem odszedł kilka kroków,
udając, że ogląda dom.
- André na pewno szybko siÄ™ pojawi i nas odczaruje
- przekonywała mała.
- Ja sama muszÄ™ poszukać André. A kiedy już go
znajdę, wtedy wrócę. I opowiem ci wszystko. Opowiem,
dlaczego nas to spotkało, no i... - Głos uwiązł mi w
gardle, ale postanowiłam, że już dosyć roztkliwiania się
nad sobą. Wstałam i skinęłam na Symeona.
- Chodz. - Wyciągnął do niej dłoń.
Dziewczynka złapała go za rękę, ale idąc w stronę
furtki, wciąż się oglądała. Pomachałam jej jeszcze i
pokazałam kciuk uniesiony ku górze. Odeszłam kilka
metrów, wychodząc z założenia, że daruję sobie jeszcze
bardziej łzawą, jak przewidywałam, scenę powitania.
Usłyszałam tylko, jak ktoś wybiega z domu, krzyk
radości matki, albo babci, wszystko jedno. Pewnie także
radość ojca. Nie odwracałam się, aż do momentu kiedy
już miałam pewność, że wszyscy weszli do domu.
Wiedziałam, że policjant nie będzie przedłużał
uroczystości dziękczynnej, więc musiałam się śpieszyć.
Wyjęłam ze spodni przygotowany dla niego krótki list i
włożyłam za wycieraczkę samochodu, którym
przyjechaliśmy, a następnie wyjęłam swoją torbę
podróżną. Dopiero zerknęłam na dom.
Szczęśliwego życia, mała. Teraz pora na moją córkę.
342
Nawet jeśli mnie nie rozpozna, gdy ją znajdę -
mruknęłam do siebie i poszłam szybko w stronę centrum
miasta.
Mogłam zniknąć dopiero w Warszawie, ale w drodze
do rodziców Justynki podjęłam decyzję, że zrobię to już
tutaj. Symeon był naprawdę okej, ale być może będę
musiała zrobić kilka rzeczy, których by nie pochwalił.
Nie sądzę, by umiał naprawdę zrozumieć to, w co
właśnie chciał wdepnąć, jeśli sam tego nie przeżył.
Patrzenie z zewnątrz to tylko atrapa. Może inspirująca,
ale to tylko... puste wyobrażenie. Chciał rozwikłać
sprawę z gliniarskiej ciekawości i zafascynowania
niezwykłym dla niego zjawiskiem. A ja nie umiałam być
dla kogokolwiek tylko  ciekawym przypadkiem . Więc
teraz szłam szybko do centrum, by wtopić się w uliczny
gwar powracających z pracy ludzi. Nie wrócę teraz do
Warszawy. Pojadę zupełnie gdzie indziej. Co zrobić,
kiedy zgubiło się trop? Trzeba wrócić tam, gdzie
wszystko się zaczęło. Jadę do pałacu, aby znalezć
jakikolwiek Å›lad André... JeÅ›li Prado wie tyle, ile mi siÄ™
wydaje, tylko on będzie w stanie mi pomóc. Bez niego
nie dam rady dowiedzieć się, kim teraz jestem, a tym
samym nie znajdę Martyny. Być może ona już w tej
chwili szuka mnie. A mnie... nie ma. To wszystko za
chwilÄ™. ZnajdÄ™ autobus, pociÄ…g, albo najlepiej pojadÄ™
autostopem, aby nie wyśledził mnie Kamil Symeon. Ale
dopiero za chwilÄ™. Najpierw znajdÄ™ sklep, gdzie
sprzedają butelki z wódką, koniakiem albo whisky.
Gniotący ból z tyłu głowy i słony smak w ustach znowu
powrócił.
Jeszcze jedna
cegła w murze
Pierwszy łyk wódeczki pociągnęłam przy płynącym z
jakiegoś głośnika, starym kawałku Pink Floyd.
Siedziałam w bardzo przyzwoitym parku, niedaleko
rynku, na Å‚aweczce, jak porzÄ…dny alkoholik Å‚aknÄ…cy
namiastki przyrody. Miasteczko, w którym mieszkała
Justysia, było wyjątkowo czyste, zadbane, no i jeszcze do
tego posiadało niewielki, ale urokliwy park z bajorkiem
w środku. Niby wschód Polski, a biedy ani obciachu na
pierwszy przynajmniej rzut oka, nie było widać. Kaczki
przez pewien czas interesowały się mną z wiadomych
względów, lecz kiedy się okazało, że nie mam zagrychy,
dały spokój.
Drugi łyczek. Miłe pieczenie w gardle. Ból głowy nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •