[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jest quinceanera.
- Qui... co?
Uśmiechnęła się. Sama też do niedawna nie wiedziała, że istnieje coś
takiego.
- Quinceanera - powtórzyła. - To taka specjalna ceremonia, która
odbywa się wtedy, gdy hiszpańska dziewczynka staje się panną.
Właśnie w niedzielę Sabrina skończy piętnaście lat.
Clay przyglądał się jej podejrzliwie.
- Naprawdę nie zmyślam i nie próbuję się wykręcić. To bardzo
poważna sprawa.
- I własnoręcznie szyjesz jej sukienkę? - spytał z niedowierzaniem.
- Tak, sama ją zaprojektowałam i sama wykonuję. Będzie
niepowtarzalna.
- Miałbym wielką ochotę ją zobaczyć.
W jego głosie brzmiało szczere zainteresowanie i to ją ujęło.
- Z przyjemnością ci ją pokażę.
- To zajrzę do ciebie w weekend, dobrze?
- Dobrze. Jesteśmy umówieni.
Z uśmiechem skradł jej jeszcze szybkiego całusa na pożegnanie i
odszedł, pogwizdując wesoło.
Kaitlyn popatrzyła za nim z westchnieniem. Będzie go jej brakować.
Bardzo.
Wyjęła torebkę z szuflady i ze znużeniem przeciągnęła dłonią po czole.
Nie znosiła zostawać w pracy do pózna, a już najbardziej wtedy, gdy
miała przed sobą wyjątkowo pracowitą noc.
Sukienka, którą zaprojektowała dla Sabriny, mogła śmiało
konkurować z wyrafinowaną suknią ślubną. Wiedząc, jak wielką wagę
ma dla młodej Hiszpanki niedzielna ceremonia, Kaitlyn pozwoliła
rozszaleć się swojej wyobrazni. W rezultacie powstała oszałamiająca
kreacja inspirowana hiszpańskim folklorem, zdobiona setkami
perłowych koralików. Wykonanie misternego haftu było bardzo
czasochłonne, a pośpiech mógł zepsuć cały efekt. Jeśli skończy do
północy, to i tak będzie dobrze...
Wyłączyła komputer, ogarnęła wzrokiem biuro, sprawdzając, czy
wszystko w porządku, zgasiła światło i przez chwilę stała w ciemności,
zastanawiając się, czy Clay nadal chciałby gdzieś z nią wyjść, gdyby
jakimś cudem udało jej się skończyć suknię trochę wcześniej. Może
zniechęcił się kolejną odmową?
Westchnęła, otworzyła drzwi na korytarz i niemal wpadła na
mężczyznę w ciemnym ubraniu. Serce podskoczyło jej do gardła.
Oboje drgnęli nerwowo. - Kaitlyn!
- John! Ależ mnie wystraszyłeś. - Myślałem, że wszyscy już poszli do
domu.
Patrzyli na siebie z zakłopotaniem. Johna nie było w mieście przez
ostatni tydzień. Wyjeżdżał służbowo. Spotkali się po raz pierwszy od
tamtego feralnego dnia, gdy ' Kaitlyn wyszła od niego, trzaskając
drzwiami.
- Poniosło mnie ostatnim razem. Nie byłem sobą. Wy-. baczysz mi?
Wahała się tylko przez moment, po czym kiwnęła głową. Z jednej
strony John sporo nabroił i nie powinna pozwolić mu, by wywinął się
tak tanim kosztem, ale z drugiej był jej na tyle obojętny, że nawet nie
czuła do niego urazy.
- No to świetnie. Powiedz mi, co ty tu właściwie robisz o tej porze?
- Kończyłam sprawozdanie na jutro. A ty?
- Musiałem to i owo załatwić - odparł wymijająco. -Teraz jednak pora,
żebym spełnił swój obywatelski obowiązek i przysłużył się
społeczności.
Kaitlyn przyjrzała mu się podejrzliwie. O czym on mówi? Jaki
obywatelski obowiązek? Nagle zrozumiała, że powiedział to
żartobliwym tonem i olśniło ją. W natłoku wydarzeń zupełnie
zapomniała o dorocznym festiwalu Dni Shelby". Właśnie się zaczynał
i miał trwać przez tydzień.
- Obawiam się, że w tym roku uliczne tańce obejdą się beze mnie.
Muszę dokończyć sukienkę dla Sabriny.
- Tę z całą masą koralików?
Skinęła głową, miło zaskoczona, że pamiętał.
- Tak. Wczoraj zrobiłam ostatnią przymiarkę. Ojciec Sabriny omal nie
popłakał się ze wzruszenia. Wyglądała jak prawdziwa księżniczka. O
to mi właśnie chodziło, kiedy wymyślałam projekt.
Zauważyła, że John słucha jej niezbyt uważnie. Raz czy dwa zerknął w
stronę magazynów. Może Ramona też pracowała dziś do pózna i to ze
względu na nią został?
- Miło było cię zobaczyć, ale muszę już lecieć - powiedziała szybko i
odwróciła się, ale John przytrzymał ją za ramię.
- Słuchaj, a gdyby udało ci się skończyć w miarę wcześnie, to może
poszłabyś ze mną na te tańce?
- A nie chcesz iść z Ramona?
- Jest dzisiaj zajęta.
Aha, więc mam być nagrodą pocieszenia, pomyślała Kaitlyn, ale wcale
nie poczuła się dotknięta. To dziwne, jak obojętne stały się jej relacje z
mężczyznami. Z jednym wyjątkiem oczywiście.
- Obawiam się, że nie uda mi się niczego przyspieszyć - odparła z
uprzejmym uśmiechem.
- Ja jednak zaryzykuję i wieczorem zadzwonię do ciebie, żeby spytać,
jak ci idzie, dobrze? Może jednak zdążysz? Chciałbym się jakoś
zrehabilitować za tamten wieczór.
- W porządku, zaryzykuj, ale ostrzegam, że masz niewielkie szansę na
wygraną. - Roześmiała się. - Zresztą nie wyglądasz mi na hazardzistę.
John także się roześmiał.
- Mało mnie znasz.
W jego głosie zabrzmiała jakaś dziwna nuta i Kaitlyn pomyślała nagle,
że może faktycznie niezbyt dobrze go znała. Gzy to możliwe, żeby to
właśnie John okradał firmę? Czy dla dodatkowych pieniędzy byłby
gotów zaryzykować utratę pracy, prestiżu, perspektyw, a nawet i
wolności?
Nie, to nie miało sensu. " Ale czy ludzie zawsze zachowują się
sensownie?
Za piętnaście jedenasta skończyła przyszywać ostatni połowy koralik.
Z ulgą odchyliła się na oparcie kuchennego krzesła, prostując plecy.
Gotowe. Każdy ścieg, każdy szew, każdy detal znajdował się na swoim
miejscu. ..,*" Kaitlyn uśmiechnęła się z satysfakcją, wstała i pieczo-
łowicie zapakowała sukienkę do dużej przezroczystej torby na
ubrania. Gdy ją zamykała, ostatni raz pieszczotliwie pogładziła
delikatny materiał. Częściowo wzorowała sukienkę Sabriny na
zaprojektowanej dla siebie sukni ślubnej. Tylko Sabrina będzie miała
we włosach diadem, podczas gdy dla siebie Kaitlyn wymyśliła
misternie upięty długi welon.
Zastanowiła się, czy ten projekt nie pozostanie na zawsze jedynie na
papierze. Czas upływał. Z wyjątkiem J^ori wszyscy jej przyjaciele
pozakładali już rodziny. Dawniej podobne myśli w ogóle nie
przychodziły jej do głowy, ale to się zmieniło, odkąd w mieście pojawił
się Clay Barrett.
Och, nie, oczywiście nie dlatego, by chciała za niego wyjść! Nie, co za
absurdalna myśl! Po prostu zaczęła się zastanawiać, czy nie oczekuje
od życia za dużo. Może trzeba było pogodzić się z rzeczywistością,
poślubić miłego miejscowego chłopca, z czasem otworzyć mały butik i
wieść spokojne życie?
To jeszcze głupsze myśli niż poprzednio! Nie po to przez te wszystkie
lata zaciskała zęby i parła do przodu krok po kroku, żeby teraz zacząć
się wahać. Widocznie jest przemęczona, i tyle.
Niestety, wcale nie chciało jej się spać. Może zadzwonić do Claya? Na
pewno też jeszcze nie śpi o tej porze. Dla niego jedenasta to wczesny
wieczór. Może miałby ochotę zobaczyć, jak ludzie bawią się na ulicach
podczas festiwalu w Shelby?
Sięgnęła po słuchawkę telefonu, ale w tej samej chwili rozległo się
pukanie do drzwi. Clay, bo któżby inny? Pewnie pomyślał dokładnie o
tym samym, co ona i przyszedł zabrać ją na tańce. To niesamowite, że
potrafili się tak wspaniale zgrać.
Pospiesznie schowała torbę z suknią do szafy i tanecznym krokiem
podbiegła do drzwi. Otworzyła je z uśmiechem, który nagle przygasł.
- John? Ty tutaj?
- Wiem, że miałem zadzwonić, ale pomyślałem, że zaryzykuję jeszcze
bardziej i wpadnę.
Ponieważ wciąż trzymała drzwi otwarte, potraktował to jako
zaproszenie i wszedł do środka.
- I co? Gotowa?
- Gotowa?
- No, sukienka.
- Tak, przed chwilą skończyłam - powiedziała Kaitlyn, ożywiając się
natychmiast. Ponieważ sukienka wyszła lepiej, niż można się było
spodziewać, czuła potrzebę pochwalenia się. - Czy chciałbyś zobaczyć
moje dzieło?
- Pokaż - zgodził się bez entuzjazmu, spoglądając na zegarek.
Gdy opowiadała o sukni Clayowi, wydawał się naprawdę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]