[ Pobierz całość w formacie PDF ]
minuty, a potem, ze świadomą nonszalancją, znów uniósł broń, która zresztą cały czas mierzyła w Pitta. Raz, drugi szarpnął
wąsa w zadumie i niejakim zakłopotaniu.
- Być może mówi pani prawdę - powiedział cicho - a może kłamie, aby osłonić te szumowiny o nieprzyjemnej
powierzchowności.
- Pańskie absurdalne insynuacje nie mają dla mnie żadnego znaczenia. - Teri zadarła głowę, a jej dumnie uniesiony
podbródek szedł w zawody z wypiętym biustem. - Żądam, aby odłożył pan tę obrzydliwą broń i dał nam święty spokój. Mój
wuj cieszy się wielkimi wpływami wśród miejscowych władz. Jedno jego słowo, a dokona pan nędznego żywota w
więzieniu na kontynencie.
- Doskonale zdaję sobie sprawę z wpływów Brunona von Tilla - odparł obojętnie przewodnik - niestety, nie wywierają one
na mnie żadnego wrażenia. Ostateczna decyzja dotycząca kwestii waszego aresztowania bądź zwolnienia jest w gestii mego
zwierzchnika z Panaghii, inspektora Zacynthusa. Z pewnością zechce z wami porozmawiać, a jeśli przyłapie was na jednym
kłamstwie - gorzko tego pożałujecie. A teraz proszę iść: za tą ścianą znajdziecie ścieżkę, która doprowadzi was do auta,
czekającego w odległości zaledwie dwustu metrów. - Przeniósł lufę pistoletu z Pitta na Teri. - Ostrzegam, panowie,
pozbądźcie się myśli o jakichkolwiek nierozważnych działaniach. Jeśli dostrzegę choćby najdrobniejszy tik na twarzy
któregokolwiek z was, natychmiast umieszczę kulkę w mózgu tej delikatnej i uroczej istoty. A teraz: czy moglibyśmy
ruszać?
Pięć minut później dotarli do samochodu, czarnego mercedesa, parkującego dyskretnie pod kępą drzew. Drzwi kierowcy
były otwarte, a szofer, ubrany w nieskazitelny garnitur koloru lodów waniliowych, siedział swobodnie za kółkiem,
wystawiwszy na zewnątrz jedną nogę. Na widok zbliżającej się grupki wysiadł i otworzył tylne drzwi.
Pitt przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, kontrast bowiem pomiędzy starannie wyprasowanym jasnym garniturem a
śniadą szpetną twarzą był wręcz uderzający. Wyższy od Pitta o jakieś pięć centymetrów, facet postury kamiennego posągu:
ważył co najmniej sto piętnaście kilogramów i miał najszersze bary, jakie Pitt kiedykolwiek widział. W jego zdeformowanej
odpychającej twarzy -jednej z tych, których niezwykłość tak często usiłują oddać na swych płótnach artyści - było coś
pięknego, ale Pitt nie dał się zwieść. Na kilometr wyczuwał człowieka zobojętniałego wobec zabijania. Po wielekroć
spotykał bowiem sympatycznych zakapiorów, którzy mordowali z łatwością, jaką zwykle rezerwuje się dla czynności
banalnych i codziennych.
Przewodnik odstąpił do tyłu, ominął swoich więźniów i podszedł do przedniej części wozu. Skinął głową swojemu
kompanowi.
- Mamy gości, Darius. Trzy zbłąkane owieczki. Zawieziemy je do inspektora Zacynthusa, przed którym będą mogły odegrać
swój ujmujący spektakl. - Odwrócił się do Pitta: - Świetnie się pan ubawi w towarzystwie inspektora; jest wybornym
słuchaczem.
Darius bez ceregieli pokazał tylne siedzenie. - Wy dwaj tam, dziewczyna pojedzie z przodu. - Miał głos, jakiego się można
było spodziewać, głęboki i ochrypły.
Pitt rozparł się wygodnie na kanapie auta, dokonując w duszy przeglądu najrozmaitszych planów ucieczki, które miały jedną
wspólną cechę - każdy następny wydawał się gorszy od poprzedniego. Dopóki była z nimi Teri, przewodnik krzepko trzymał
ich za jaja. Bez niej istniała szansa, że zdołają z Alem obezwładnić przewodnika i wyrwać mu broń; trudno było również
wykluczyć możliwość, że Grek nie znajdzie w sobie odwagi, by zastrzelić kobietę, gdyby podjęli próbę ucieczki, Pitt jednak
nie miał zamiaru ryzykować życiem Teri, aby się o tym przekonać.
Przewodnik skłonił głowę z najwyraźniej sztuczną uprzejmością. - Bądźże dżentelmenem, Darius, i zaproponuj uroczej
młodej damie swoją marynarkę. Jej... hm... prowokujące wdzięki mogłyby rozpraszać nas podczas jazdy.
- Nie ma potrzeby - odparła z pogardą Teri. - Nie włożę marynarki tej cholernej małpy. Nie mam nic do ukrycia. A poza tym
widok takiej oślizgłej glisty, jak pan, która wije się w udręce, sprawi mi żywą przyjemność.
W oczach przewodnika zagościł chłód, a jego usta wykrzywiły się nieznacznie. - Pani wola.
Teri starannie zaciągnęła negliż na uda i wsiadła do wozu, a przewodnik podążył za nią, dociskając dziewczynę do
ogromnego Dariusa, który pochylił się nad kierownicą. Zagadał dieslowski silnik i mercedes ruszył wąską krętą drogą,
obrzeżoną na wielu odcinkach głębokimi, zabagnionymi rowami. Lśniące oczy Greka przeskakiwały z Pitta na Giordino i z
powrotem, a lufa pistoletu tkwiła jak przyklejona u prawego ucha Teri. Czujność i nieustanne skupienie przewodnika
sprawiały na Picie wrażenie fanatycznych. Pitt, uważając, czy nie wywoła jakiejś negatywnej reakcji, poma-lutku wyjął
papierosa z kieszeni na piersi i równie wolno go zapalił.
- Niech pan powie, panie... jak tam panu...
- Polyclitus Anaxamander Zeno - odparł przewodnik. - Do
usług.
- Więc niech pan powie - powtórzył Pitt, nie siląc się na recytowanie nazwiska - jakim cudem znalazł się pan przy kracie,
kiedyśmy wychodzili?
- Mam wścibską naturę - odrzekł Zeno z krzywym uśmieszkiem. - Gdy zorientowałem się, że wraz z przyjacielem zniknął
pan tajemniczo z mojej grupy, zadałem sobie pytanie: cóż mogło zainteresować wśród ruin te dwa typki o grubiańskim
wyglądzie? Gdy odpowiedź z uporem wymykała się memu skromnemu intelektowi, powierzyłem koledze mą
zafascynowaną zwiedzaniem trzódkę i wróciłem do amfiteatru, nigdzie jednak panów nie dostrzegłem. Potem zauważyłem
wyłamaną kratę... żaden sukces, upewniam pana, skoro znam tam najmniejszy kamyk i szczelinę. Pewien, że się w końcu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]