[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tak ... już jest rano. Oby twój partner wkrótce się odnalazł.
- Nie mam dowodów, ale mój instynkt aż krzyczy, że za tym
wszystkim stoi Copeland.
- Ale dowód to kluczowa sprawa. Niestety nie wiemy, kto do mnie
dzwonił.
- Załóżmy, że Copeland. - Whitney wstała i zaczęła chodzić po pokoju.
- Dlaczego miałby oskarżać Jake'a, skoro nic nie wskazuje na
prawdziwość tego zarzutu?
- Dobre pytanie.
- Myślę, że chodzi o ego Copelanda. Ten typ dobrze wie, że jest
inteligentny, przystojny i bogaty. Zawsze dostaje to, czego chce.
Nawet najmniejsza porażka zraniłaby jego dumę.
- A wczoraj ty powiedziałaś mu "nie". - Bill przyglądał się jej z uwagą.
- Temu pętakowi wcale nie chodziło o randkę.
- Mimo to odmowa musiała go zirytować, nawet jeśli tego nie okazał.
Celowo dał ci do myślenia, pytając, czy jesteś związana i ze mną, i z
Jakiem. Już nazajutrz zadzwonił do mnie anonimowy informator,
utrzymując, iż poszukiwanym przez nas przestępcą jest policjant, a
dziś w nocy wprost podał jego nazwisko. To jest szyte grubymi nićmi.
- I jest takie oczywiste, że obraża moją inteligencję - uzupełniła
Whitney. Jake, jęknęła w duchu, gdzie się podziewasz?
- Ciekawe, czy ten anonimowy informator jeszcze raz się odezwie i
jak rozwinie się cała sytuacja.
- Jestem przekonana, że w końcu złapiemy winnego. Odetchnęła
głęboko i podeszła do Billa.
- Gdyby ten informator oskarżył nie Jake'a, lecz kogoś innego, jak
byś postąpił?
- Rano napisałbym raport i przesłał kopię szefowi Berry'emu. I tak
zamierzam to zrobić.
- Ale Jake to mój partner, więc przez dwie godziny go szukałeś.
- To twój przyjaciel. Jest dla ciebie ważny. - Patrząc jej w oczy,
musnął jej policzek grzbietem dłoni. - A ty jesteś ważna dla mnie,
Whitney. Myślałem o nas i zgadzam się z tobą, że potrzebujemy
czasu, że powinniśmy zachować rozsądek i nie spieszyć się. Nie warto
byłoby zepsuć tego, co się dopiero zaczęło.
- Tak byłoby najlepiej.
- Możliwe. Gdy jednak jestem z tobą i patrzę na ciebie tak jak teraz,
nie potrafię się pohamować. Pragnę cię, Whitney, chcę cię całować,
tulić, kochać się z tobą.
Whitney zadrżała. Jednak nakazała sobie spokój. To przecież tylko
seks, zauroczenie, pociąg fizyczny, nic więcej. Nie ma nic wspólnego z
uczuciem.
- Obawiasz się pójść za daleko - cicho kontynuował Bill - ponieważ
sądzisz, że tylko próbuję się pocieszyć, że w twoich ramionach
szukam zapomnienia, że chodzi mi wyłącznie o seks.
- A nie jest tak? - Co się z nią dzieje? Ledwie była w stanie oddychać.
Gdy Bill wspomniał o tym, że chciałby się z nią kochać, przebiegł ją
rozkoszny dreszcz.
- Nie byłbym taki pewien - powiedział miękko. Rozdrażniona,
wepchnęła ręce do kieszeni.
- Słuchaj, dobrze wiem, jak to jest , gdy związek się rozpada, mam za
sobą to doświadczenie - argumentowała, mnożąc przeszkody, choć
najchętniej przytuliłaby się do Billa i podała mu usta do pocałunku. -
Wiem także, jak to jest, gdy kogoś się zrani, oraz jak łatwo
rozpocząć bezsensowny romans.
- Aatwo? - Tak szybko ujął ją pod brodę, że nie zdążyła się cofnąć. -
W tym, co dzieje się między nami, nie ma nic łatwego.
- Nie traktuję seksu jak sportu. Nie należę do osób, na których
kolejna przygoda nie robi wrażenia.
- Miło mi to słyszeć - powiedział Bill, przesuwając kciukiem po dolnej
wardze Whitney.
- Przy tobie nie potrafię zebrać myśli. - Cofnęła się, żeby musiał
opuścić rękę. - Właśnie coś podobnego zdarzyło mi się po rozwodzie.
Nie myślałam, tylko żyłam emocjami. Jak szalona zaangażowałam się w
nowy związek. Popełniłam błąd i oboje drogo za to zapłaciliśmy.
- Nie zamierzam cię ranić. Sam też nie chciałbym narażać się na
przykre przeżycia. Sądzę, że nic takiego nam nie grozi.
- Ja wtedy też tego nie chciałam, ale i tak się stało. - Potarła dłonią
szyję i zauważyła, że jest spocona. - Minęło dużo czasu, zanim udało
mi się stanąć na nogi. Dlatego ... - Zająknęła się i z trudem wciągnęła
w płuca powietrze.
- Dlatego co?
- Dlatego ... - Nagle przeszył ją ból. Silny i ostry. Wybuchnął w
żołądku, ale poczuła go wzdłuż całych nóg. Jęknęła.
- Co ci jest? - Bill chwycił ją za ramiona.
- Ni ... nic - wydyszała i aż zgięła się wpół pod wpływem drugiej fali
bólu. - O Boże! - Ogień w żołądku rozszedł się żarem po całym ciele.
Whitney oblała się zimnym potem. Osunęłaby się na dywan, gdyby Bill
nie trzymał jej w objęciach.
- Zawiozę cię do szpitala.
- Nie. To przejdzie. Zawsze przechodzi.
- Zawsze? - W jego oczach błysnęła irytacja. - Ile razy miałaś taki
atak?
- Raz. - Odetchnęła głęboko. - Może ... dwa. - Czuła się tak okropnie,
że nie była w stanie liczyć.
- Whitney, potrzebujesz lekarza.
- Pomóż mi ... dotrzeć do kanapy. Proszę cię, Bill.
Zawahał się, po czym przeniósł ją przez pokój i ostrożnie ułożył w
rogu kanapy. Następnie dotknął dłonią rozgrzanego policzka.
- Masz jakieś lekarstwo?
- W lodówce. - Wskazała prowadzący do kuchni korytarz. - Niebieska
butelka.
Gdy wyszedł, ogarnęły ją mdłości, ale zacisnęła usta i spróbowała się
opanować. Nie zamierzała skompromitować się przed Billem.
Postanowiła przeczekać ból. Już to robiła, liczyła więc, że i tym razem
się uda.
Bill wszedł do kuchni ze śnieżnobiałymi blatami i stwierdził, że chyba
jest rzadko używana, sprawiała zbyt sterylne wrażenie. Sięgając do
drzwiczek lodówki, zauważył, że ręka trochę mu drży. Nic dziwnego.
Whitney w ciągu ułamka sekundy tak strasznie zbladła. Gdy chwycił ją
w ramiona, poczuł, że przelewa mu się przez ręce. Niewątpliwie
bardzo cierpiała. Musi więc się nią zająć. Pomóc jej, choć nie wiedział
jak.
Zaklął pod nosem na widok wnętrza lodówki. Na najwyższej półce stały
trzy gigantyczne butelki mikstury na nadkwasotę. Jedna była otwarta
i miała wetkniętą słomkę. Słomkę. To go oświeciło. Każdy, kto trzyma
w domu takie zapasy leku i popija go przez słomkę, codziennie zmaga
się z bólem.
Sięgając po butelkę, oszacował zawartość lodówki. Jakieś sześć jajek.
Chleb. Trzy butelki wina. Mały kawałeczek czegoś, co chyba było
serem, ale z racji zielonej pleśni nadawało się do badań w chemicznym
laboratorium. %7ładnych owoców. %7ładnych warzyw. Kręcąc głową,
zamknął drzwiczki i zajrzał do kilku szuflad. W końcu znalazł stosik
czystych ściereczek. Zmoczył jedną i wrócił do salonu.
Whitney chyba nie zmieniła pozycji. Nie wiedział, czy to dobrze, czy
zle. Leżała nieruchomo, niesamowicie blada. Sprawiała wrażenie wątłej
i kruchej. Wpatrzone w niego oczy wydawały się o wiele większe i
ciemniejsze niż zwykle. Obie pięści były przyciśnięte do okolic
przepony.
Niewątpliwie była bardzo chora. Niewiele zostało z energicznej i
pełnej uroku kobiety. Nagle uświadomił sobie, jak bardzo się o nią boi.
- Twoje lekarstwo.
- Dzięki. - Wzięła butelkę, wsunęła słomkę w bezbarwne usta i
pociągnęła dwa łyki.
- Daję ci pięć minut - oświadczył, kładąc na jej czole chłodny kompres.
- Na co?
- Na odzyskanie rumieńców. Jeśli nadal będziesz taka blada, zabiorę
cię do szpitala.
- Nie ... po ... jadę - wymruczała między kolejnymi łykami.
- Nie dyskutuj. - Wsunął rękę pod gęste, kasztanowe włosy i
przycisnął wilgotną ściereczkę do karku Whitney.
- Dzięki - szepnęła, zamykając oczy.
- Nie dziękuj. Zaopiekuję się tobą. - Po paru minutach wciąż była
blada, lecz nie wyglądała już tak niezdrowo, a jej ręce przestały się
trząść. Bill, trochę uspokojony, wrzucił kompres do stojącej na stole [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •