[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wszyscy odwrócili głowy w ich stronę. Stłumiony okrzyk
dziewczyny został podjęty przez innych, niby jakieś dzi-
waczne echo. Przez chwilę dzwięk ten wisiał w powietrzu, a
potem nagle zamarł i zapanowała kompletna cisza, w której
słychać było jedynie monotonny głos sekretarza miejskiego.
Traktujący ogromnie serio swoje obowiązki starszy pan nie
dostrzegł nic. Stał patrząc przez okulary w swoje zapiski, a
brzmiące teraz aż groteskowo głośno słowa nie przestawały
płynąć.
Myślę więc, że wszyscy już wiedzą, po co zebraliśmy
się tutaj, i zapewne każdy z obecnych powziął już decyzję
za albo przeciw. Ale zanim poddamy sprawę pod głosowa-
nie, chcemy umożliwić ludziom, którzy mają coś do powie-
dzenia, aby... to znaczy...
Urwał. Zdał sobie sprawę, że coś się kryje w tej nagłej ci-
szy, która zapanowała na sali. Podniósł wzrok znad notatek
108
i zaczął się rozglądać, nie mogąc odkryć zródła dziwnego
zakłócenia. Wreszcie spostrzegł Johna. Natychmiast szczęka
mu opadła i oczy nabrały identycznego wyrazu jak u innych.
John poczuł się, jakby go zewsząd otaczały same oczy oczy
przeszywające go na wskroś, nieustępliwe, błyszczące, groz-
ne w swym braku wyrazu. Doskonale uświadomił sobie tę
grozę, ale teraz, gdy przyjął wyzwanie, czuł nieoczekiwany
przypływ pewności siebie wynikający z pogardy dla nich.
Gdyby był jednym z nich, nigdy by w podobny sposób nie
zareagowali. Ale on był inny, zwariowany artysta , obcy,
którym zawsze pogardzali w swych ciasnych parafialnych
móżdżkach. Wiedział o tym i postępując im na przekór, od-
zyskał szacunek dla samego siebie.
Ciszę przerwał głos jakiegoś niewidocznego w tłumie
dziecka.
Pan Hamilton rozległo się piskliwie.
Powtórzyło się wrażenie echa: Hamilton... Hamilton...
Dzwięk ten był stłumiony, niemal jak szept, ale kryła się w
nim zapowiedz powstrzymywanego jeszcze wybuchu. Sekre-
tarz miejski ocknął się i zastukał w stół młotkiem.
A zatem rzekł podejmując urwany wątek jako se-
kretarz miejski otwieram dyskusję...
John zobaczył, jak starszy pan Carey energicznym ru-
chem wojskowego uniósł w górę rękę.
Pan Carey... rzekł sekretarz.
Nim jednak pan Carey zdążył coś powiedzieć, jakiś męż-
czyzna wrzasnął od drzwi:
Ja mam pytanie! Gdzie jest pani Hamilton?! Natych-
miast podniosła się wrzawa.
Gdzie pani Hamilton?
Gdzie ona jest?
Gdzie pani Hamilton?
Okrzyk wpadał w okrzyk, aż wreszcie wszystkie dzwięki
zlały się w jeden niezrozumiały bełkot. Stary sekretarz walił
młotkiem w stół. Dwaj radni siedzący po jego bokach wstali
109
i zaczęli nawoływać do porządku. Nikt jednak nie zwracał na
nich uwagi. W morzu twarzy, skierowanych w swoją stronę,
John ujrzał matkę Emily i Angeli stojącą w poszturchującym
się tłumie. Pani Jones była bardzo zmieniona: oczy jej błysz-
czały drapieżnym podnieceniem. Jakiś mężczyzna, po jego
lewej ręce, tuż za Vickie, coś wywrzaskiwał. John widział
jego szeroko otwarte zaokrąglone usta, ale w tej kakofonii
nie mógł usłyszeć ani słowa.
Spojrzał na Vickie i Brada. Skóra wokół nosa Brada była
białawo-szara. Vickie pochwyciła jego spojrzenie i uśmiech-
nęła się dla dodania mu otuchy. Pokrzepiło go to. Był pe-
wien, że da sobie radę. W chwili gdy ryk osiągnął punkt
kulminacyjny i zaczął powoli opadać, John podniósł obie
ręce nad głowę.
Efekt był nadzwyczajny. Natychmiast wrzawa ucichła i
zapanowało milczenie jak pierwej surowe, niepewne,
czujne. Młotek sekretarza raz jeszcze uderzył w stół. Dwaj
radni z wyrazem oburzenia rozejrzeli się po sali i usiedli
ciężko.
Dobrze powiedział John. Nie przyszedłem tutaj
odpowiadać na pytania. Przyszedłem na posiedzenie rady
miejskiej, bo mam do tego prawo jak każdy. Ale jeżeli ktoś
chce mi zadać jakieś pytanie w związku z moją żoną pro-
szę bardzo, odpowiem.
Nie spodziewali się tego. Zapanowała konsternacja. Roz-
legł się donośny, grzmiący głos pana Careya.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]